Ostatnie szlify

by Dorota Leszczyńska

Ostatnie szlify

DSC07329

Mamy już połowę czerwca, a niebawem kończy się rok akademicki. Studenci zapewne nerwowo wertują notatki i skrypty przed egzaminami, które mają jeszcze przed sobą. Mi pozostaje ich, co najwyżej, na tych egzaminach pilnować i finalizować pisanie zaległych tekstów. Niebywale spokojnie podchodzę do tej końcówki, zważywszy, że rok temu było zgoła odmiennie.

Przez ten rok mój terminarz był sfatygowany, ale nie na tyle, by powiedzieć, że czułam się przeciążona. Postawiałam na oddzielanie pracy od czasu poświęcanego moim potrzebom, rodzinie, przyjaciołom czy rozrywce w towarzystwie innych. W zasadzie to teraz głównie w czytelni przygotowuję wystąpienia, artykuły, prezentacje, materiały do doktoratu, scenariusze wykładów i ćwiczeń. W domu opracowuję, co najwyżej, wpisy na stronę, ale i tak traktuję to jako przyjemność, a nie obowiązek. Muszę przyznać, że ta taktyka pozwala racjonalnie podejść do czasu i w zasadzie wygospodarować każdą możliwą minutę. Przez to, że człowiek koncentruje się na jednej czynności, potrafi wykonać ją efektywniej i szybciej. Czyli jak już pracuję, to wyznaczam sobie cel do osiągnięcia na dzisiaj i na ogół udaje mi się go odhaczyć przed deadlinem. A jak przychodzi czas wolny, to zupełnie się wyłączam i nie martwię się tym, czy zdążę z obowiązkami, bo wiem, że sobie poradzę, gdy będę musiałam coś zrobić. Pozwoliło mi to stworzyć zdrową równowagę i nabrać dystansu, którego brakowało mi na pierwszym roku doktoratu.

Zauważam jednak niepokojące zjawisko. Zostałam dzisiaj w domu i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc szukałam zajęcia. Pomimo, że postanowiłam załatwić kilka spraw na mieście, to czuję, jakby ten dzień miał nigdy się nie skończyć. Chyba brakuje mi wrażeń, zmiany otoczenia, ludzi, a przede wszystkim planu. Tego nie lubię podczas wolnego dnia, weekendu, urlopu, wakacji – nieproduktywnej i rozciągającej się jak guma rutyny. Wprawdzie czasem potrzebuję czasu wyłącznie dla siebie, lecz jego nadmiar wprowadza mnie w stan dołującego zawieszenia. Na szczęście jutro mam sporo pracy.

Zakładam, że ruszę niebawem w trasę – raz z obowiązku, a raz z przyjemności, co nie oznacza, że dam sobie spokój z wyjazdami na czas wakacji. I choć nikt mi w to nie uwierzy, w dalszym ciągu podróże mnie męczą, jednak dotarcie do celu zawsze rekompensuje cały trud. Żeby zaznać przyjemności na ogół należy trochę pocierpieć, i tak właśnie jest w tym przypadku. Tylko w wersji optymistycznej, spotykamy po drodze ciekawe sytuacje i interesujących ludzi – na ogół niespodzianki polegają na opóźnieniu pociągu i kolejnej dawce nudy, a ludzie zaskakują nas chamskimi odzywkami. Powiedzmy, że staram się przymykać oko na pesymistyczny obraz i unikać niepotrzebnych przygód. Suma sumarum, będę jeździła, bo jestem młoda, zdrowa, żądna rozrywki i wspomnień. W końcu, kiedy, jak nie teraz…

Muszę jeszcze poukładać sobie życie, bo trwam w prowizorce i nie chciałabym, aby ta wątła konstrukcja funkcjonowała na stałe. Wakacje są do tego idealnym okresem, kiedy na wszystko patrzymy innym okiem. Poza tym łatwiej wdrożyć zmiany, gdy nie gonią nas terminy i nie zaskakują dodatkowe obowiązki. Zakładam, że póki zdrowie, to wszystko inne się ułoży.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *