O tym, jak „dajemy się robić” innym na własne życzenie

by Dorota Leszczyńska

O tym, jak „dajemy się robić” innym na własne życzenie

Wstydem nie jest popełnić błąd. Zdarza się. Nie wyszło tak jak oczekiwaliśmy. Trudno, idziemy dalej. Dzięki temu zbieramy cenne doświadczenie. Możemy przyjrzeć się swojemu zachowaniu w kryzysowej sytuacji i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Jeżeli jednak powielamy wciąż ten sam scenariusz i wciąż te błędy popełniamy, licząc na zupełnie inny rezultat, to zdecydowanie powinniśmy być zaniepokojeni. Oznacza to, że zupełnie nie wyciągnęliśmy nauki z poprzednich błędów i z jakiegoś powodu w nich trwamy. Może z przyzwyczajenia i podążania za swoim wewnętrznym głosem (który wcale nie musi mieć racji)? Pewnej dozy naiwności, że wszystko się samo ułoży jak trafię na odpowiednią osobę? A może za sprawą braku czasu na dostateczne przyjrzenie się sobie i pracy u podstaw, by zmienić swoje postrzeganie siebie, które wpływa na relacje na około i dalsze wybory?

Problem z przeinwestowaniem

Nie musimy trafiać na łajdaków, wampirów energetycznych czy zaprawionych w bojach wyzyskiwaczy, żeby nasz bilans znajomości pokazywał jednak straty aniżeli obopólne zyski. Choć to ekonomiczne uproszczenie może wydawać się karygodnym porównaniem, to jednak każde nasze zachowanie wynika z chęci zaspokojenia swoich potrzeb. Niestety pragnąc je zaspokoić ludzie mają tendencję do przeinwestowywania lub poświęcania swojej autonomii w imię przyszłego zwrotu z takowej inwestycji, np. w postaci związku, przyjaźni czy awansu.

Oczywiście, że jesteśmy ludźmi z uczuciami i gamą emocji, ale nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie my odpowiadamy za nasze życie i nasz interes. Jeżeli bowiem „dajemy się robić” za każdym razem choć nie otrzymujemy nic w zamian, to nie powinniśmy rościć sobie pretensji do drugiej strony. Nie powinno nas również dziwić, że traktuje się nas mało poważnie lub bez należytego szacunku, jeżeli sami nie potrafimy stawiać granic czy ustalać zasad współpracy.

Powstaje zatem uzasadnione pytanie: po czym poznać, że przeinwestowujemy i dajemy się wykorzystać? Inaczej, jakie zachowania świadczą o tym, że „dajemy się robić” innym na własne życzenie?

Przykład nr 1 – gdy jesteśmy na każde zawołanie

Jesteśmy tak skonstruowani, że o wiele bardziej cenimy te dobra, które nie są łatwo dostępne. Czy to oznacza, że należy być niedostępnym? Nie do końca. Warto być przystępnym, ale z ograniczonym dostępem.

Dla przykładu osoba chcąca, np. podjąć pracę w fimie X, musi wpierw złożyć swoje CV i przystąpić do procesu rekrutacji, zanim będzie pełnoetatowym i pełnoprawnym pracownikiem. Następnie umówić się na rozmowę kwalifikacyjną, przygotować się do niej, odpowiedzieć na szereg pytań rekruterów, ustalić swoją dostępność podjęcia nowej pracy i zaproponować wysokość wynagrodzenia. O ile pozytywnie przejdzie proces, otrzyma ofertę pracy i może podjąć dalsze negocjacje dotyczące warunków współpracy zanim podpisze umowę i zacznie faktycznie w danym miejscu pracować.

Przystępność to otwartość na poznanie drugiej strony lub tego, co może nam zaoferować. Aczkolwiek nie oznacza z automatu, że dana osoba wskoczy od razu na piedestał i może być traktowana priorytetowo o każdej porze dnia i nocy. Jeżeli zmienisz na siłę swoje plany dla nowej znajomości, tylko dlatego, że w ostatniej chwili wychodzi z inicjatywą spotkania to ten schemat będzie się powtarzał. Nauczysz drugą stronę, że nie musi się z Tobą umawiać ani planować przyszłości. Skoro to Ty nie szanujesz swojego czasu, to tym bardziej inni nie będą tego robili.

Przykład nr 2 – gdy poziom zaangażowania drugiej strony nie ma dla nas znaczenia

Budowanie stabilnych i trwałych relacji to nie sprint, a maraton. Właśnie dlatego nie możemy przyjmować zbyt szybkiego tempa na początku biegu, gdyż może nam nie wystarczyć sił na dalszych etapach. Powód, dla którego przytaczam ten przykład, z pozoru może być nieistotny, ale jakże kluczowy dla tworzenia satysfakcjonujących znajomości czy związków. Powinniśmy dawać cząstki siebie kawałek po kawałku, a nie pełnymi garściami. Dzielić się wspólnym czasem, energią i uwagą w miarę pogłębiania się poziomu naszej znajomości i przede wszystkich zwiększeniem zaangażowania drugiej strony.

Gdy natomiast dajemy siebie na tacy w 100 procentach niemal od samego początku, to druga strona nawet nie ma motywacji, by nas sobie zjednywać i budować relację. Rodzi to po naszej stronie frustrację, że nie otrzymujemy niczego w zamian, a także wzmagające się pretensje, które jeszcze bardziej psują atmosferę i oddalają drugą stronę. Właśnie dlatego warto inwestować małymi dawkach naprzemiennie i systematycznie badać zachowanie drugiej strony.

Przykład nr 3 – gdy uzależniamy nasze poczucie wartości od innej osoby

Niedocenienie i zbytni krytycyzm rodziców w czasach dzieciństwa może odbijać się negatywnie na naszych późniejszych relacjach. W konsekwencji w dorosłym życiu, np. będziemy usilnie poszukiwać zauważenia i atencji, ale przede wszystkim pochwał, bo tylko dzięki nim czujemy się wartościowi. Jeżeli tego nie otrzymamy nasz stan emocjonalny dramatycznie się pogorsza. Uzależniamy przez to nasze samopoczucie i jakość naszego dnia od tego, czy dana osoba się odzywa, odpisuje i chce się spotkać.

Poczucie wartości to stan, który, co do zasady, powinien być permanentny. Wynika z naszego poczucia, że jesteśmy godni szacunku, miłości i dobrego traktowania. Jeżeli mamy go na niskim poziomie, to bez zewnętrznych stymulacji otoczenia, będziemy się czuli wciąż gorsi od innych. W tym wypadku naprawdę musimy zacząć pracę nad sobą od samych podstaw, by tworzyć zdrowe relacje z innymi.

Przykład nr 4 – gdy robimy coś tylko dlatego, że kogoś lubimy, bez względu na konsekwencje

Zgrzeszyłabym, gdybym powiedziała, że nienawidzę czekolady. Jak bowiem miałabym gardzić tabliczką, która potrafi wytworzyć w moim organizmie tyle szczęścia za sprawą serotoniny. Ale czekolada ma również swoją ciemną stronę. Mianowicie lubuje się w tym, by w nadwyżce kalorycznej, odkładać się tu i ówdzie. W konsekwencji nie jem jej codziennie na śniadanie, obiad i kolację, ale raz na jakiś czas. Jaki to ma związek z relacjami spytacie?

Zmierzam do tego, że nasze wyższe dobro jak, np. zdrowie czy bezpieczeństwo, jest cenniejsze od naszych chwilowych zachcianek. A to, że kogoś lubimy nie może nam zasłaniać trzeźwej oceny sytuacji i możliwych konsekwencji. Wdanie się w romans z żonatym mężczyzną, czekanie latami na upragniony pierścionek, przystanie na friends with benefits licząc na związek – te i wiele innych sytuacji przeważnie nie kończy się happy endem.

Przykład nr 5 – gdy zapominamy o sobie, swoich priorytetach i swoich celach

Nasza doba jest bardzo ograniczona i ma tyle samo godzin bez względu na to czy jesteśmy managerem w korpo, restauratorem czy Beyonce. Jeżeli weźmiemy pod uwagę jeszcze to, że przeciętnie pracujemy, jemy i śpimy przez co najmniej 2/3 tego czasu to pozostaje nam naprawdę niewiele na pozostałe aktywności. Więc powinniśmy rozważnie dysponować tym dobrem tak, by zaopiekować najważniejsze dla nas obszary.

Dywersyfikacja chyba najlepiej oddaje tą strategię inwestowania, gdy dzielimy naszą uwagę i zaangażowanie na kilka kluczowych sfer. Przykładowo w życiu partnerskim zarówno ważny jest tworzący się związek, ale także nasze zdrowie, pasje, bezpieczeństwo finansowe, plany rozwojowe, rodzina, przyjaciele czy realizacja marzeń. Nie odbierajmy sobie możliwości realizacji swoich ważnych celów czy potrzeb w imię jednego człowieka lub projektu. Za chwilę bowiem może się okazać, że pozbawieni tego ostatniego zostaniemy z niczym. Nawet bez swojej tożsamości.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *