„Jakby tu kogoś przechytrzyć?!” – rzecz o masce i wizerunku

by Dorota Leszczyńska

„Jakby tu kogoś przechytrzyć?!” – rzecz o masce i wizerunku

Kwestia “Jakby tu kogoś przechytrzyć?” wyrwana jest niczym z przeciętnej bajki dla dzieci, które nie potrafią jeszcze odróżnić dobra od zła, więc potrzebują jasnych sygnałów mówiących o tym, że ktoś jest czarnym charakterem. Życie pokazuje, że oszuści o wiele częściej kryją się pod pozorami niewinności i płaszczykiem miłego uśmiechu. Aczkolwiek jest jeszcze spora grupa ludzi, która dużo za uszami nie ma, ale chce stworzyć w wyobraźni innych pewien obraz siebie, by coś w ten sposób uzyskać lub udowodnić. Czy jest to złe?

Podtrzymywane jest przekonanie, że nie istnieją na świecie ludzie po prostu źli z natury rzeczy, lecz źle czyniący z uwagi na trudne dzieciństwo, doświadczenia życiowe, wzorce postępowania lub inne społeczne czynniki. Naukowcy doszukali się jednak w mózgu części odpowiadającej za poczucie empatii, która to część, np. u seryjnych morderców w zasadzie nie była wykształcona, co by wyjaśniało, dlaczego nie mają przysłowiowych wyrzutów sumienia po sprawieniu komuś cierpienia lub odebraniu życia. W takim razie dobro może siedzieć w mózgu, chociaż należy zauważyć, że brak empatii wcale nie jest równoznaczny ze złem i  nie jest bezpośrednią przyczyną do jego wyrządzania.

Zakładam zatem, że dobry/zły człowiek to pojęcie względne w zależności od obserwatora i uzależnione od wpływu czynników genetycznych, biologicznych, psychologicznych, a na samym końcu socjalizacyjnych. Inaczej postrzega się dobrego pracownika, dobrego kierowcę, a inaczej dobrą matkę. Choć możemy w przeróżnych rolach zachowywać się według jednego, znanego nam schematu, otoczenie może mieć zupełnie inne wyobrażenie o nas – ludziach. Przyjmijmy, że jako pracownik jesteśmy bardzo skrupulatni, dążymy do perfekcji w działaniu i wytykamy każdy błąd, celem jego poprawienia, to taka sama postawa wobec naszego dziecka może zaszkodzić trwale jego psychice i doprowadzać do zaburzeń obniżających jego poczucie własnej wartości ze względu na deficyt pochwał. Przyjrzyjmy się jeszcze jednej kwestii, odbierania nas przez innych. Nasza aparycja, sposób bycia i otoczenie, w którym się obecnie znajdujemy, sprawiają, iż przeciętny obserwator stojący z boku prawdopodobnie nie zganiłby palącej kobiety (bo palenie nie jest rzadkością) jednak oburzenie mógłby wzbudzić widok palącej kobiety popychającej wózek. Od razu pojawiają się skojarzenia o wyrodnej matce, która nie dba o zdrowie swoje i swego dziecka. Pojawia się łatka złego człowieka, a na dobrą sprawę obserwator widzi jedynie wycinek z życia danej osoby.

Spojrzenie na człowieka trwa kilka sekund i właśnie w tym czasie wyrabiamy sobie o kimś pewne zdanie, na podstawie wyglądu, wyrazu twarzy, postawy, sposobu mówienia i gestykulowania. Zaszufladkowujemy go do tych złych bądź dobrych, do profesjonalistów bądź amatorów, do uczciwych bądź oszustów, do mądrych bądź głupich, do pewnych siebie bądź słabych, do interesujących bądź nudnych. Kreujemy to kim jesteśmy w przestrzeni publicznej, dobierając odpowiedni strój, tworząc wizerunek, wybierając taką a nie inną postawę, zachowując się w określony sposób, prowadząc rozmowę na ustalonym poziomie poufałości. Sami dokonujemy wyboru, jak widzą nas inni, aczkolwiek musimy zdać sobie sprawę, co też naszą wypracowaną kreacją pragniemy zakomunikować i do kogo chcemy trafić.

Spotkanie wilka w owczej skórze nie jest zjawiskiem wyjątkowym. Mózg, który przez lata był bombardowany doświadczeniami w kontakcie z innymi i psychologicznymi obrazkami marketingowymi, zostaje wystrychnięty na dudka. Mężczyzna w mundurze wcale nie musi być prawdziwym funkcjonariuszem, lecz przebranym złodziejem, który “konfiskuje” rowery nielegalnie, a kobieta o bajecznej figurze w skąpym stroju może okazać się tajskim chłopcem. W ten właśnie sposób można już na starcie kogoś przechytrzyć.

Przypuszczam, że każdy zna  Marylin Monroe – symbol seksu, nieskrępowanej kobiecości i ucieleśnienie piękna. Jej wizerunek był na tyle sztucznym tworem, że sama aktorka mówiła o sobie w trzeciej osobie. Była tak dobra w odgrywaniu postaci kokietki z seksapilem, że przyciągała mężczyzn do siebie jak magnez i bez względu na film, w którym występowała, gwarantowała pełne sale kinowe. Smutne w przytoczonej przeze mnie historii jest to, że aktorka zmagała się z tym, że wykreowanie ze zwykłej Normy Jeane Mortenson (jej prawdziwe imię i nazwisko) ulubienicy tłumów Marylin, nie miało nic z niej samej. Mawiała: “Mężczyźni, których spotykam chcą pójść do łóżka z Marylin, a nie Normą”.

Tworzenie swojego wizerunku ma jednak swoje granice. Wcześniej czy później musi pokazać się światu, a przynajmniej określonej grupie osób, prawdziwa twarz pozbawioną maski. W tym momencie nie kontrolujemy naszych zachowań, jesteśmy szczerzy w rozmowie, pokazujemy, co tak naprawdę myślimy, działamy zgodnie z naszymi motywami i przekonaniami. Wtedy możemy być osądzeni na amen – proszę bardzo, ale nie wcześniej.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *