Wiesz gdzie Cię nogi poniosą?
Przyszła niedawno do mnie znowu zapłakana – jak to miała w zwyczaju przynajmniej raz do roku. Tak się składa, że nie tylko cykle koniunkturalne się powtarzają, ale również stare historie. A ta szczególnie nie chciała dać o sobie zapomnieć, a już na pewno ona nie umiała (po prostu zechcieć) zapomnieć. Wydmuchując w chusteczkę zakatarzony od łez nos wydawała się najbardziej bezbronną i skrzywdzoną osobą na kuli ziemskiej. Przekrwione, mokre oczy co chwilę przymykała podczas szlochania. W lewej dłoni jednak twardo trzymała butelkę wina jakby resztki godności kazały jej bronić ostatniego bastionu. Czyli z jednej strony ofiara, a z drugiej „ja Wam jeszcze pokażę!”. Faktycznie pokazała. Wypłakała się, wstała i poszła wyrzucić pustą butelkę.
Mijały w tym schemacie całe lata. Płacze, wstaje i idzie. Tak w kółko. Porównałabym jej perypetie do filmu „Dzikie historie” (można obejrzeć, ale nigdy nie rób tego w domu). Niby spotyka różnych ludzi, ale wciąż takich samych idiotów i dupków. Rozczarowują ją inni na około, praca, świat, prognoza pogody. Stale toczy walkę. Nic się nie zmienia, poza tym, że z myślą o wzmocnieniu uzbrojenia ma lepszy tusz do rzęs i przerzuciła się na droższe wino.
Jednak wydaje mi się, że powoli przytomnieje, o czym świadczyć może jej wielka improwizacja, którą odegrała podczas domówki na balkonie wieżowca na Mokotowie. Już sama nie wiem, czy rzeczywiście od zimna drżał jej głos. Jedno jest pewne – mówiąc to była absolutnie trzeźwa i do bólu szczera.
„Są takie sny, w których nie jesteś w stanie się ruszyć. A ja znowu miałam ten sen. Powtarza się do porzygu. Od rana do wieczora to samo. Moje życie stoi w miejscu. Trzydziestka na karku, a ja co? Zastanawiam się o co tym razem dostanę opieprz od matki. Ona to już nawet bardziej mnie wkurza niż faceci. Czekam aż przyjdzie piątek, żeby zacząć się martwić tym, co będę robić w weekend, by nie siedzieć samej w czterech ścianach. Idę na domówkę i zamiast się bawić, stoję na tym pieprzonym balkonie. Patrzę na Warszawę i zastanawiam się, co ja tutaj w ogóle robię. Co będzie jutro, skoro dzisiaj już nie ma sensu… Nie umiem już tak dłużej. Zapisałam się w piątek. Polecany terapeuta. Ma dobre opinie w necie… Ale Ty nie masz mnie za wariatkę, prawda? Dobra, pora wracać do środka, bo dostanę zapalenia płuc.”
Muszę przyznać, że mnie zaskoczyła. Nie chciałam wnikać w to, co ostatecznie skłoniło ją do tego kroku, bo już więcej nie poruszała ze mną tego tematu. Podjęła w końcu decyzję. Oby ruszyła z miejsca i wiedziała w końcu gdzie chce iść.