„Midsommar” – idylliczny horror w biały dzień
Midsommar to święto przesilenia letniego obchodzone przez Szwedów w weekend wypadający najbliżej nocy świętojańskiej. Korzenie swe czerpie z tradycji pogańskiej i przypada w Skandynawii na czas, gdy słońce niemal nie zachodzi. Podczas świętowania uczestnicy oddają się zabawie, tańcom wokół majowego słupa oraz kultywują ludowe rytuały. Ten festiwal starych wierzeń stał się inspiracją do stworzenia najnowszego horroru toczącego się niemal nieustannie w dziennym świetle i w radosnym otoczeniu szwedzkiego folkloru. Czy reżyserowi i scenarzyście Ariemu Aster ten eksperyment rzeczywiście się udał?
Wciągająca historia musi zacząć się od przedstawienia postaci, abyśmy mogli identyfikować się później z ich odczuciami. Tak oto poznajemy parę, której niekoniecznie się układa i rozważa zakończenie kilkuletniego związku. Przyczyną mogą być problemy rodzinne dziewczyny. Jednak na skutek osobistej tragedii do ostatecznego rozstania nie dochodzi. Zamiast tego jest przyłączenie się dziewczyny do grupowej wyprawy zorganizowanej przez kolegę jej chłopaka gdzieś do odległej wioski w Szwecji. Podczas pobytu młodzi Amerykanie mają zgłębić rytuały Midsommer, aby następnie móc opisać je w pracach naukowych. Okazuje się, że sposób świętowania gospodarzy żyjących w komunie znacznie odbiega od wyobrażeń i zasad moralnych gości wyrosłych w cywilizacji współczesnej. Inne znaczenie przypisuje się śmierci, seksualności, własności czy cierpieniu. Krok po kroku, jedno po drugim zostaje wciągnięte w wir idyllicznego świętowania w biały dzień, czego konsekwencje są opłakane w przenośni i dosłownie.
Trzeba być szaleńcem albo geniuszem, aby porwać się na kręcenie horroru w pełnym słońcu, uroczo-przaśnym otoczeniu, bez jump scarów i ciemnych zaułków. Pozostało zatem wykorzystać inne techniki wywarcia wpływu na widzach. Dlatego tak długo budowano całą historię i dozowano kolejne elementy układanki, co dla niektórych może być niewygodne, a nawet irytujące. Stąd też jęki, płacze i skomlenia wciąż pojawiały się na drugim planie działając na naszą podświadomość. Również niepokojąca muzyka uzupełniała bajkowe kadry i uwidaczniała przeżycia wewnętrzne bohaterów. Roztrzaskane ciała, dziwne rysunki, zniekształcenia obrazu pod wpływem środków odurzających stawały się takie naturalne w tym właśnie otoczeniu, aż do chwili, gdy dochodziło do nas w końcu jakie to absurdalne. Poza obrzydzeniem i zaskoczeniem, równie często pojawiał się nerwowy śmiech. A najlepsze w tym filmie jest to, że jako widz nie jesteś pewien czego się spodziewać i jakie będzie zakończenie, bo wiejska komuna stworzyła swój własny kodeks postępowania i całą ideologię istnienia.
Midsommar możecie potraktować w kategoriach ciekawostki, ale również alternatywy dla typowych horrorów. Od innych filmów z tego gatunku odróżnia go to, że naprawdę popracowano nad zbudowaniem postaci, zadbano o szczegóły prezentacji i porwano się na coś więcej niż efektowny montaż. W ten sposób powstał piękny obraz ze strasznym przekazem, na który wybrałabym się ponownie.
„Midsommar” reż. Ari Aster, gł. role: Florence Pugh, Jack Reynor
Premiera: 5 lipca 2019 r. (Polska), 3 lipca 2019 r. (świat)
Źródło zdjęć i fotosów: www.filmweb.pl
Jedna odpowiedź
Służysz społeczności blogowej, pięknie składasz frazy. przyjmij najszczersze wdzięczności moich wyrazy 🙂