„Vox Lux”. Świat pełen cierpienia potrzebuje jej show
Generalnie nie tego się spodziewałam. Oczami wyobraźni snułam wizję kolejnej historii rodzącej się gwiazdy, która stawia czoła przeciwnościom losu w drodze na szczyt. „Vox Lux” okazał się być tworem pokracznym i wywrotnym, który nawet napisy końcowe ma na samym początku filmu. Pompatycznie opakowany hołd muzyce niskiej będącej panaceum na ból i cierpienie zupełnie nie wpisuje się w dotychczasowe jednostajne produkcje muzyczne. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Natalie Portman wcielająca się w rolę pop gwiazdy ma coś w sobie z Madonny czy Lady Gagi. Aczkolwiek show w „Vox Lux’ to jedynie produkt końcowy, który niknie przy niewiadomych z przeszłości.
Z góry uprzedzam, bez spoilerów w tym wypadku się nie obejdzie, aby oddać choćby w ułamku charakter filmu. Na ogół bowiem jakiś łut szczęścia połączony z ciężką pracą sprawia, że utalentowana postać dostaje przełomową szansę realizacji marzeń o niesamowitej karierze. W tym filmie sukces początki swe bierze w tragedii. Nasza główna bohaterka Celeste cudem przeżyła atak uzbrojonego napastnika, który zamordował resztę jej klasy, natomiast ją pozostawił na całe życie z kulą w kręgosłupie oraz z mistyczną traumą. Dziewczyna chcąc dodać otuchy wstrząśniętych mieszkańcom miasta
podczas zgromadzenia nagrywanego dla telewizji, wykonuje utwór skomponowany na tą okoliczność. Choć melodia jest pospolita, głos Celeste fałszujący, a tekst prosty jej piosenkę słyszy cała Ameryka. Nastolatka z dnia na dzień staje się znana, podpisuje pierwszy kontakt, nagrywa płytę i koncertuje. Zupełnie nie widać po niej, że jeszcze niedawno mogła pożegnać się z życiem i chowała bliskie jej osoby. Jednak to, co niewidoczne dla oczu, z czasem wychodzi z cienia.
Powracamy do Celeste po 15 latach. Oto i ona, rozkapryszona, nerwowa, wulgarna i nieprzewidywalna gwiazda pop. Właśnie powraca na scenę po 2 latach nieobecności, a trasę koncertową rozpoczyna w swoim rodzinnym mieście. Kawałek po kawałku dowiadujemy się o wydarzeniach, które miały miejsce na przestrzeni tych lat. Została młodą matką, ale tak naprawdę nie wychowuje swego dziecka. Miała wypadek i groził jej proces, ale pieniądze uratowały ją przed więzieniem. Widma przeszłość powracają wraz z wydarzeniem, które miało miejsce przed jej epokowym koncertem. Choć ze strachu odurza się i boi się o to, co będzie, przedstawienie musi trwać. Dlaczego wciąż daje ludziom show? Ostateczna odpowiedź czeka na końcu…
Reżyser Brady Corbet całkiem dobrze wyczuł na ile może sobie pozwolić w żonglerce popkulturą. Opakował błyszczącą komercję w szablony greckiego dramatu poprzez nadanie obrazowi struktury rozdziałów czy ubogacając go o wzniosłą narrację lektora. Muszę przyznać, że jakoś urzekły mnie te kontrastowe zestawienia. Trywialność piosenek i przerysowany image rażą w porównaniu z otoczką jaką serwują nam twórcy tj. klasyczna aranżacja muzyczna, szerokie kadry czy wyszukane wnętrza. A jak się w tej roli odnalazła Portman? Niespodziewanie dobrze, a nawet świetnie. Ostatni raz zadziorna była pewnie w „Leonu zawodowcu”. Natomiast w „Vox Lux” pokazała się z zupełnie innej strony – chodzącej artystki, wariatki, furiatki, która jednak na swój sposób jest genialna, a na pewno skuteczna.
Zdaję sobie sprawę, że to nie jest film dla wszystkich, bo też nie jest podany w znanej nam formie. W nim chodzi o coś więcej niż opowiedzenie historii – poznanie istoty działania i popychania w danym kierunku. Miła odmiana. Takie odmiany polecam.
„Vox Lux” reż. Brady Corbet; gł. role: Natalie Portman, Jude Law, Stacy Martin.
Źródło zdjęć i fotosów: www.filmweb.pl