Ależ Ty masz szczęście!
Czasem jestem jak ten kot, co spada na cztery łapy. Czasem jak wąż, co prześlizgnie się między ciężarami i dostanie się tam, gdzie chce. A czasem jak ptak, który leci ponad głowami i udowadnia, że sky is the limit. Jednak na co dzień jestem zwyczajna, tak jak wszyscy na około, tylko staram się za długo nie przebywać w tym przewidywalnym świecie, aby się nie zasiedzieć. Łapię okazje, ale nie takie jak w black friday, lecz szanse na poznanie nowego, schwytanie celu, spełnienie marzenia i doświadczenie czegoś wyjątkowego, co dla niektórych jest nie do pomyślenia. I tym sposobem idę do przodu. Czy jestem szczęściarą? Bynajmniej, choć może to tak wyglądać na pierwszy rzut oka.
Uważam, że należy mieć w sobie trochę bezczelności. Nie mam na myśli aroganckiej i grubiańskiej postawy, lecz aktywność do wychodzenia z inicjatywą i odsuwania ograniczeń na rzecz możliwości. Jeżeli tylko odważymy się i wyjdziemy komuś na przeciw, nas samych może zaskoczyć późniejszy rezultat. Notorycznie mam do czynienia z sytuacją, gdy wszyscy na około narzekają, że coś im się nie podoba i powinno być inaczej, natomiast nikomu nie przyjdzie do głowy, że czasem wystarczy pójść do odpowiedniej osoby i powiedzieć jej o problemie, poprosić o pomoc lub znaleźć wspólne wyjście. Tkwi w nas blokada wynikająca z przekonań, że „tak przecież nikt nie robi”, „co o nas inni pomyślą”, „jeszcze tylko sobie zaszkodzę”, „może lepiej się nie wychylać”, „pewnie mi się nie uda”, „ten ktoś nawet nie będzie mnie słuchał i wyrzuci mnie za drzwi”. Strach przed odrzuceniem jest tak bardzo paraliżujący, że wolimy siedzieć cicho z nadzieją, aby nie było gorzej. To jest właśnie przyczyna tego, dlatego nic się nie zmienia. Brakuje proaktywnej i pewnej siebie postawy. Można ją wypracować, tylko trzeba szlifować swoje umiejętności. Zaraz zacznie się litania: „Dorota, co Ty opowiadasz, dobrze jest Ci pisać takie banały, bo jesteś pewna siebie i wiesz czego chcesz. Jestem z natury nieśmiały i zamknięty, więc nigdy nie będę taki jak Ty i muszę się z tym pogodzić”. Chyba pora dorzucić trochę mojej historii, aby pokazać, o czym naprawdę piszę.
Śmiałość i poczucie własnej wartości
W związku z tym, że w dzieciństwie byłam jedynaczką miałam ograniczony kontakt z rówieśnikami i uwierzcie mi albo nie, ale moja nieśmiałość wobec obcych była na tyle duża, że bałam się nawet odbierać telefony. Jednak miałam łatwość w zapamiętywaniu, stąd uwielbiałam recytować wierszyki i śpiewać, więc od przedszkola można mnie było zobaczyć w przeróżnych teatrzykach. Pomimo tremy przełamywałam swoje bariery, bo odgrywanie roli sprawiało jawną przyjemność, ponadto mogłam przestać się przejmować tym, co myślą o mnie inni. Widzowie oceniali moją grę i fikcyjną postać, a nie mnie. Wydaje mi się, że od tych występów zaczęłam ten sposób myślenia wykorzystywać w życiu. Ludzie widzą to, co robię i mówię, ale de facto mnie nie znają, więc nawet gdy mnie krytykuję staram się przyjmować to przez pryzmat mego działania, a nie tego kim jestem. Dobrą szkołą na przetrenowanie poczucia własnej wartości jest z pewnością założenie bloga i publikowanie. Ileż zaskakująco przemiłego, ale i mrocznie przerażającego na swój temat już zdążyłam o sobie przeczytać, to wiem tylko ja sama. Musiałam nauczyć się segregować krytykę. Dlatego przyjmuję do siebie opinie o tym, że wyraziłam się nieprecyzyjnie, starając się to naprawić, ale odrzucam z marszu epitety o tym, że jestem, np. głupia, zła czy brzydka. Te drugie, to opinie o mnie wyrażone przez ludzi, którzy często nawet nie mieli ze mną styczności, więc dlaczego miałabym się tym przejmować? Liczą się moi bliscy, bo to oni mnie kochają, doceniają i wspierają. Will Smith powiedział kiedyś bardzo mądrze zdanie, z którym absolutnie się utożsamiam: ” Nie pozwól by ludzie robiący dla Ciebie tak mało, mieli tak duży wpływ na Twoje myśli, emocje i uczucia”.
Twarzą w twarz ze strachem przed odrzuceniem
Rozpoznajecie to uczucie, gdy opowiadacie coś bardzo śmiesznego, ale nikt się nie śmieje. Znacie. Ja również. Pamiętacie ten moment i wracacie do niego za każdym razem, gdy macie okazję przemówić w większym gronie. Strach przed powtórzeniem się sytuacji Was paraliżuje i na starcie tracicie pewność siebie, mimo że macie do opowiedzenia naprawdę przezabawną historię. Zderzyłam się z tym w liceum. Trafiłam do nowego środowiska i ludzi, których jeszcze nie znałam, a oni nie znali mnie. Byłam zamknięta jak duży słoik z korniszonami przez całą pierwszą klasę, natomiast otwierać zaczęłam się w drugiej, gdy wystartowały osiemnastki i inne większe imprezy. Nagle okazało się, że mam łatwość w nawiązywaniu nowych kontaktów i wcale nie jestem taka drętwa, lecz natrafiłam na osoby, które rzeczywiście się śmieją w moim towarzystwie i już na sam mój widok twarz im się uśmiecha. Wcześniej poddawałam w wątpliwość, czy w ogóle mogę kogoś zainteresować, tym co mam do powiedzenia. Okazało się, że wystarczyło praktykować wychodzenie ze strefy komfortu, czyli tego co znamy w kierunku tego, czego nie znamy. Nauczyłam się żyć z tym, że inni mogą mnie nie lubić – w końcu też mam takie prawo, by otaczać się osobami, które mi w jakiś sposób odpowiadają czy to sposobem bycia czy osobowością, a nie przyjaźnić na siłę z kimś kogo kolokwialnie mówiąc „nie trawię”. Może się ze mną nie zgodzicie, ale uważam, że lepiej mieć grono osób, które pójdzie za Tobą w ogień i innych osób, które Cię jawnie nie znoszą, niż być niewidzialny i traktowany obojętnie. To oznacza, że wzbudzasz emocje w ludziach, tak jak na Tinderze, gdy bezmyślnie przewijasz dziesiątki czy setki profili w lewo, aż nagle trafia się taki, nad którym musisz się zastanowić, bo przykuł Twoją uwagę. Wychodźcie do ludzi, pozwólcie im siebie poznać i zadecydować „tak” lub „nie”. Jest to niebywała szansa na to, by odnaleźć soul mate, koleżankę, przyjaciela, partnera w interesach i w zbrodni (np. w zbrodni, polegającej na recenzowaniu restauracji i próbowaniu różnych, dziwnych dań jak z moimi niezłomnymi towarzyszami stołu).
Koszty i zyski z próby
Powodzenie i szczęście jest jak pływająca góra lodowa – ponad powierzchnią wody widzimy tylko 1/7 góry, natomiast pozostałe 6/7 skrywa się w otchłani, tam gdzie wzrok nie sięga. Brałam udział w przelicznych rozmowach kwalifikacyjnych, rozwiązywałam przeróżne testy, brałam udział w konkursach wiedzy, jeździłam na konferencje, wygłaszałam referaty itd. Za pierwszym razem wypadałam fatalnie albo jedynie dostatecznie, za drugim było trochę lepiej, bo zdenerwowanie już tak nie paraliżowało, a przy następnych razach jakbym się oswajałam z zastaną sytuacją i umiała się odpowiednio przygotować. Z czasem stres przekuwałam w podekscytowanie, co wiązało się z pozytywnym nastawieniem i pogodą ducha. Zależało mi, by pokazać się z jak najlepszej strony, ale nie miałam konkretnych oczekiwań. Stało się to moją receptą. Jedni powiedzieliby, że moje próby były permanentnymi porażkami, bo nie prezentowałam się przecież perfekcyjnie i np. nie przeszłam rekrutacji, a ja sądzę, że koszty jakie poniosłam za każdym razem, gdy próbowałam, sprawiły, że zyskałam długofalowo. Przy n-tej próbie wysiłki zaowocują, o ile poprzednie doświadczenia czegoś nas nauczyły. Robię to, w czym się odnajduję i co faktycznie mnie rozwija tak, jakbym sobie tego życzyła. Czy zatem można nazwać mnie szczęściarą? Patrząc na 6/7 góry lodowej i wyniki statystyczne zapewne nie (choć tego nikt nie widzi), ale mnie akurat interesuje ta 1/7 góry lodowej i wskaźniki, które na wykresie mego życia idą w górę.
***
Pecha i beznadziejność się leczy. Działajcie śmielej, pewniej, z uśmiechem do innych i świata, a przede wszystkim nie poddawajcie się od razu.