Stuknęło pół roku mieszkania w Warszawie
Aż trudno jest mi w to wprost uwierzyć, w sumie dalej mnie to zdumiewa. Gdy przechadzam się warszawskimi ulicami albo czekam na metro, odnoszę wrażenie, jakbym pojawiła się tutaj dopiero wczoraj i wciąż odczuwała zachwyt nowicjuszki najzwyklejszą prozaincznością. Przez ostatni rok penetrowałam rejony zupełnie mi obce, doszkalałam się, próbowałam nowych rzeczy i nie dawałam za wygraną. Podjęłam błyskawiczną decyzję o przeprowadzce z Białegostoku. I takim oto sposobem od pół roku mieszkam w Warszawie. Wcale nie mam zamiaru rozpływać się nad urokliwością stolicy, bo jak każde z miast ma swoje lepsze i gorsze strony. Ten wpis jest poświęcony zupełne czemu innemu. Pół roku temu zaczęłam nowy etap w życiu, który otworzył przede mną kolejne drzwi i uczynił szczęśliwą jak nigdy dotąd.
Równie dobrze mógłby to być Paryż, Londyn, Wiedeń czy Bukareszt. Stolica jak stolica – wszędzie są historyczne budynki, wieżowce, parki czy rzeki. Różni je przeważnie tylko wielkość, siatka komunikacyjna i swoisty klimat. Moim zdaniem, w samej zmianie zamieszkania położenie geograficzne stanowi najmniejsze znaczenie, choć nie ukrywam, że bardzo bym chciała zawitać za oceanem na jakiś czas tak po prostu. Wracając jednak do miejsca, to Warszawa nie jest przecież miastem niedoścignionym, zbyt skomplikowanym czy przytłaczającym pojedynczego człowieka, żeby nie umieć się tutaj odnaleźć. Sama w sobie nie stanowiła dla mnie wyzwania, bo już ją znałam wcześniej. Niewiadomą było to, co mnie tutaj czekało i co miało się wydarzyć.
Czekała inna praca, inni ludzie, inne obowiązki, inne rozrywki, inne rozmowy i inne patrzenie na świat. Spodobała mi się ta inność, a w zasadzie różnorodność, sprawiająca, że nic nie musisz, natomiast wszystko możesz. Tego mi brakowało w Białymstoku. Czułam, że mentalnie jestem daleko i nie potrafię się przez to porozumieć z tradycjonalistami, którzy żyją według pewnego schematu. A ja od początku łamałam zakazy i mówiłam stanowcze „nie” przeciwnościom, bo chciałam wieść zupełnie inne życie niż mi było pisane. Nie licząc na wpływowe pochodzenie, dobre geny czy łaskę innych, postępowałam z uporem połączonym z naiwnością, aby zaliczać kolejne etapy. Możecie to nazwać szczęściem bądź bezczelnością, ale to czym się zajmuję, co mam w głowie, jak wyglądam, jak się czuję i czego doświadczam to efekt mojej przemyślanej pracy. Niczego, co było do tej pory bym nie zmieniła, bo trudna droga hartuje i wyrabia charakter, a to jest moja największa siła.
Jestem tutaj, w Warszawie. Niczego nie mogę być pewna na 100%. Każdy dzień przynosi mi niewiadome (bo tak wygląda praca z ludźmi), które zamiast stresować mnie ekscytują. Codziennie uczę się czegoś nowego i szlifuję swoje umiejętności. Mam możliwość, by zaspokajać swoje pragnienia i poszukiwać nowych doznań. W ten sposób czerpię radość z życia, doskonale się i kreuję swoją przyszłość. Jestem pewna, że cokolwiek by się nie zadziało, to udźwignę to z podniesioną głową, znajdę jak nie jedno to setki rozwiązań.
Mój dom jest tam, gdzie czuję się szczęśliwa. Mój dom jest tam, gdzie czuję się wolna.