Warszawa pełna kontrastów
Jeżeli ktoś śledzi mnie na Instagramie, to wie, że od jakiegoś czasu tymczasowo rezyduję w Warszawie. W sumie ten pobyt skłonił mnie do tego, by usystematyzować moje odczucia i popatrzeć nieco inaczej na to miasto, czyli z perspektywy osoby codziennie przemierzającej te same ulice, a nie wpadającej do stolicy od czasu do czasu, bądź pojawiającej się tu jedynie przejazdem. Wszystko, o czym chciałabym dzisiaj napisać znałam wcześniej i zdawałam sobie sprawę z wad oraz zalet tego miasta. Niemniej jednak pewne elementy i cechy charakterystyczne Warszawy stały się dla mnie po prostu bardziej wyraziste niż dotychczas, jakbym podkręciła kontrast obrazu.
MIASTO SKRAJNOŚCI
Obok pięknego szklanego wieżowca stoi barak, trochę zaniedbana kamienica, zaraz pojawia się apartamentowiec z fasadą z marmuru, mały skwer, krzywy chodnik, który biegnie równolegle do gładkiej ścieżki rowerowej wyznaczonej jedynie przez białe linie, a nieopodal za ogrodzeniem buduje się coś nowego. Stare tramwaje konkurują z metrem, a przejścia podziemne zapraszają przechodniów do labiryntu, w którym obok baru z polską chińszczyzną można zakupić inne produkty rzeczywiście „made in China”. Przekrój społeczeństwa jest tak urozmaicony, że na przejściu dla pieszych spotkać można wymuskanego mężczyznę w garniturze za kilka tysięcy, platynową blondynkę w 12-centymetrowych szpilkach i o jeszcze dłuższych paznokciach, a’la bezdomnego w okularach i z gadżetami Apple (czytaj hipstersa lub funboya), „corpolaskę” obładowaną torbą z laptopem, lunchboxem i ciuchami do przebrania, osiłka z napompowanymi bicepsami i nogami bociana, Matkę-Polki z zakupami potrzebnymi do wykarmienia połowy wojska, młodą ofiarę social media, wyglądającą jak zombie, jak też i starszą ofiarę postępującego wieku, która stara się o własnych siłach przemierzać dżunglę miasta.
MIASTO NIEUSTANNEJ BUDOWY I ZMIAN
Drogi są w nieustannym remoncie, przebudowie czy rozbudowie. Nawet jeżeli coś zaplanujesz, to nie wiesz czy przypadkiem korki albo jakieś niespodziewane zdarzenie, które występuje tu spodziewanie często, nie spowoduję przesunięć w grafiku. Spóźnianie i czekanie jest na porządku dziennym, co przekłada się na podwyższenie ciśnienia we krwi w sytuacji, gdy czas nagli. W wakacje Warszawa jest jeszcze znośna pod względem komunikacji, ale w okolicach października następuje istny Armagedon. I nikt się temu nie dziwi poza przyjezdnymi z innych miast. Ale właśnie te ciągłe zmiany dają ogrom możliwości i perspektywy do rozwoju, dlatego tak wielu ludzi napływa do Warszawy by szukać tutaj szczęścia.
MIASTO NERWOWEGO POŚPIECHU
Zapchane ulice, obładowane metro i obstawione ruchowe schody to wyznaczniki tego, jak wielu ludzi spieszy do pracy, do szkoły, na uczelnię, na spotkanie czy w dalszą podróż. Czas to pieniądz – nie ma drugiego takiego miasta w Polsce, do którego pasowałoby to stwierdzenie bez grama przesady. Stres unosi się nad ziemią i daje się go odczuć w zachowaniu innych. Nerwowo patrzą na zegarek, robią kilka rzeczy na raz, odbierają telefon za telefonem, otaczają się ludźmi, a zupełnie nie zwracają na nich uwagi, jakby zamykali się w szklanej kuli. Zauważam to zjawisko zwłaszcza wtedy, gdy wracam do Białegostoku. Różnica w nastawieniu do otoczenia i czasu jest ogromna. W Białymstoku kierowcy jeżdżą płynniej i bez nagłych szarpnięć, przechodnie mają okazję, żeby spojrzeć na osobę z naprzeciwka, a nawet się do niej uśmiechnąć, miasto żyje swoimi spokojnym rytmem, a i tak wszyscy bez pośpiechu zdążą zrobić to, co sobie zaplanowali.
MIASTO, KTÓRE SŁYCHAĆ
Ostatniej rzeczy jakiej należy się spodziewać po tym mieście to nuda. Każda minuta przynosi nagłe zwroty akcji. Sposobów na spędzenie swojego czasu jest bez liku. Lubię, gdy wokół mnie dużo się dzieje, ale do pewnego momentu. Brakuje mi w Warszawie tego, że zielone oazy są tak małe i nie sposób odciąć się od hałasu miasta. Zwyczajnie zaszyć się na 5 minut w takim miejscu podążając do pracy czy szkoły, a nie musieć specjalnie jechać do Łazienek czy Powsina, aby ukoić zmysły. Gdy w uszach słychać nieustanne wycie syren, klaksony, odgłosy silników, okrzyki i rozmowy to marzeniem jest się od tego wszystkiego odciąć, przynajmniej na parę minut.
Warszawę ponoć albo się kocha albo nienawidzi. Moim zdaniem kochać należy ludzi, a nienawidzić niczego. Warszawa to po prostu jedno z wielu miejsc na tej ziemi, które ma swoje atuty i słabsze strony. Tak naprawdę od nas zależy, gdzie zapragniemy postawić swoje nogi i usadowić się na dłuższą chwilę.
7 komentarzy
Szanowna Pani
Jak Pani mijają wakacje? Czy miały miejsce jakieś wakacyjne przygody?
Pozdrawiam serdecznie
Przygody zdarzają mi się bez przerwy, aczkolwiek wakacji w tym roku de facto nie mam. Sporo zmienia się u mnie zawodowo, więc nie narzekam na brak wrażeń. Pozdrawiam również 🙂
A wakacyjne miłości?
Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi… 🙂
Co Panią, kobietę przez duże K, skłoniło do przeprowadzki do tej bezdusznej stolicy kapitalizmu i materializmu? Do miejsca, gdzie nie ma chwili na refleksję nad własnym życiem. Do miejsca, gdzie liczy się pęd po więcej, nawet po trupach. Mam nadzieję, że Pani wróci na nasze swojskie Podlasie, zupełne przeciwieństwo tej Sodomy.
To „wygnanie” potrwa jeszcze tylko kilka dni i tym pędem wracam na Podlasie. Nie nazwałabym Warszawy Sodomą, aczkolwiek trochę tęsknię za harmonią Białegostoku.
Jestem Warszawianka z pokolenia na pokolenie i uwazam ten obraz za przerysowany. Zazwyczaj z moich obserwacji wynikalo, ze pospiech i stres cechowal glownie przyjezdnych, ktorzy przyjechali za mozliwosciami, kariera, praca. Warszawiacy, ktorych znam spokojniej podchodza do swojego rodzinnego miasta. Zabawne jest jednak to, ze jak rok temu przeprowadzilam sie do Londynu, to powyzsze cechy – stres, kontrasty, roznorodni ludzie na ulicy, etc przypisalabym Londynowi – podajac Warszawe jako przyklad spokojnego, jednolitego miasta. Widocznie to wylacznie kwestia percepcji.