Mieć kogoś na własność
Przyzwyczailiśmy się do tego, że otaczamy się masą rzeczy. Bez przerwy kupujemy, konsumujemy i powiększamy nasze zasoby. Z entuzjazmem w głosie krzyczymy: „To moje, tylko moje, w końcu moje!”. Cieszymy się z posiadania na własność, bo tak wspaniale jest być przecież właścicielem, który może bez skrępowania rozporządzać mieniem. Stąd się rodzi nasze oczekiwanie, że innego człowieka również możemy posiąść i zaskarbić wyłącznie dla siebie.
Już nawet na lekcjach religii małe dzieci dowiadują się, że każdy człowiek ma wolną wolę. Decyduje o sobie, dlatego to na niego spadają konsekwencje podjętych kroków. Niezależnie od działań innych, w dalszym ciągu przetwarza w głowie możliwe rozwiązania i, mimo wszystko, to on sam podejmuje decyzję – choćby oznaczała potakiwanie czy milczącą zgodę. Zapominamy o tym zwłaszcza wtedy, gdy druga osoba cały czas ustępuje bądź schodzi z drogi. Wydaje nam się, że mamy nad tą osobę władzę i, że ta osoba zawsze zrobi to, czego pragniemy. Ktoś tu się chyba zbytnio zagalopował.
Ile razy widziałam, gdy laska wręcz ciągnęła swego chłopaka za fraki, mówiła mu co ma robić (a częściej czego nie robić), nie odstępowała na krok, rzucała w jego kierunku komendy, interesowała się każdą chwilą z jego dnia, ingerowała w jego plany, znajomości, rodzinę i pracę. Zupełnie jakby był jej własnością, jakby nie miał prawa wypowiedzieć nawet słowa sprzeciwu, jakby żuk gnojowy toczący przed sobą kulę miał większą swobodę i podmiotowość od niego. A ile razy widziałam kolesi, którzy swojej dziewczynie zabraniali się malować lub kazali się przebierać w inne ubranie, mówili, o której ma wrócić do domu, z kim się nie ma prawa zadawać, despotycznie domagali się spełniania ich zachcianek, krytykowali na każdym kroku, aby uczynić je bardzie posłuszne. Później widzimy przed sobą taką przestraszoną i zakompleksioną dziewczynkę bez poczucia własnej wartości, która zupełnie już nie pamięta o sobie i swoich potrzebach.
W innych relacjach jest podobnie. Rodzice wobec swego potomstwa mają szereg obowiązków, ale również i praw. Odpowiadają za nie, troszczą się o nie, a także mogą za nie decydować. Dzieci po ukończeniu 13 roku życia mają ograniczoną zdolność do czynności prawnych, dzięki czemu w sferze prawnej mogą już odpowiadać za cześć decyzji, natomiast po ukończeniu 18 roku życia mają pełną zdolność do czynności prawnych i za wszystko, co robią odpowiadają bez rodzicielskiej pieczy nad sobą. Jednak nie oszukujmy się, rodzice mają ogromny wpływ na nasze wybory jeszcze długo po ukończeniu przez nas pełnoletniości, najczęściej do momentu usamodzielnienia się i płacenia rachunków z własnego portfela. Aczkolwiek niektórym rodzicom wydaje się, że bez względu na dojrzały wiek syna czy córki, mogą im robić wyrzuty, narzucać się i kierować ich życiem. Dlatego tyle w koło jest córeczek uzależnionych od mamusi, czy męskich sierotek konsultujących każdy aspekt dnia z rodzicami. Weźmy za doskonały przykład przygotowania do ślubu. Matki będą mieć pretensje o zły krój sukni panny młodej, ojcowie o wybór DJ’a zamiast orkiestry, mimo że to wcale nie jest ich uroczystość. Wrzucą swoje denerwujące 3 grosze, nawet jeżeli do wesela nie dorzucili choćby 1 grosza.
Istnieją tacy ludzie, którzy wyłącznie przez posiadanie kogoś, czują, że naprawdę są panami, nie tyle tej osoby, co również panami życia. Można nazwać ich wampirami wysysającymi krew. Czynią to właśnie dlatego, by czuć się lepiej ze sobą i wzbić się wyżej na drabinie społecznej. Jeżeli jakaś część życia ich nie satysfakcjonuje, np. kariera, szukają ujścia ich emocjom i miejsca, w którym potrafią bezwzględnie panować nad sytuacją. Rodzic realizuje marzenia z młodości poprzez narzucenie ich swoim dzieciom. Kobieta krytykowana i nieakceptowana przez ojca, wyżywa się na swoim partnerze. Mężczyzna chce panować nad swoimi zdobyczami (kobietami), podczas gdy sam nie może opanować swego nałogu – alkoholizmu.
W sumie, kto by nie chciał mieć sztabu ludzi pod sobą, którymi mógłby dyrygować i, z których mógłby ulepić istoty idealne, zgodnie z jego wizją. Jednak, to że chcielibyśmy tego, nie oznacza, że tak w życiu prywatnym rzeczywiście postępujemy. Druga sprawa, czy to tak naprawdę dałoby nam satysfakcję? Czy sprawiłoby, że czulibyśmy się szczęśliwsi z tą osobą? Czy nie poddawalibyśmy w wątpliwość bez przerwy naszej więzi z takim sługą na posyłki? Inaczej bowiem wyglądają relacje międzyludzkie, gdy komuś coś każemy zrobić, a inaczej, gdy ta osoba robi coś z własnej nieprzymuszonej woli, zwłaszcza jeżeli mowa o sferze uczuć i emocji. Już widzę tą zadowoloną minę faceta, któremu nie dane było wyjść z kolegami na piwo, ale za to miał wielką przyjemność oglądać odcinek „Plotkary” obok swego terroryzującego serduszka. Albo uśmiech na twarzy laski, co chwilę strofowanej za oglądanie się na mężczyznami i próbę rozmawiania z kimś innym niż jej wszak wyrozumiała miłość.
Niektórym naprawdę trudno to zrozumieć, że z niewolnika nie ma pracownika. Jeżeli nie mam ochoty kogoś przytulać, to wymuszanie tego na mnie powoduje u mnie dławiący niesmak i dyskomfort. W czółko całuję nie wtedy, gdy ktoś mówi, żebym to zrobiła, ale z mojej wewnętrznej potrzeby okazania miłości. Denerwuje mnie, gdy ktoś wcale nie prosi o odrobinę ciepła, wcale nie chodzi mu o spontaniczne wtulenie, lecz każe bym to ja coś okazywała, nawet jeżeli jest to pozbawione pierwiastka tego ciepła – co jest z mojej strony generalnie oznaką litości. Szczerze mówiąc, gdy sama znajduję się w takiej sytuacji, to, uwierzcie mi ,wolę odczuwać dojmujący brak wsparcia niż iluzorycznie posiadać uwagę. Zapewne dlatego rzecz, jakiej unikam w życiu, to w głównej mierze fałsz, którego nie zrekompensuje posiadanie kogoś na własność.
Będąc wolnym człowiekiem, zapraszam do mojego świata, lecz nie każę w tym świecie przebywać. Pozostaje mi się cieszyć z faktu, że goście przychodzą, przynoszą ze sobą smakołyki, a ja raczę ich winem. Nikt nikogo nie okrada i nie zmusza do swego towarzystwa, bo granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka.