Każdy ma coś za uszami
Święci ponoć są w niebie, więc raczej nie uświadczymy ich na ziemi, bo tutaj akurat żyją ludzie z krwi i kości. Na takich pretendujących do roli świętoszków zdecydowanie bym uważała. Jeżeli ktoś stara się uchodzić za ideał wszelkich cnót, to tym bardziej jestem wobec takiej osoby nieufna, bo z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością skrywa przede mną swoje mało szlachetne oblicze. Jeżeli ktoś umie przyznać się do swoich słabości i błędów bez kuriozalnego usprawiedliwiania się to zyskuje u mnie swego rodzaju szacunek, dlatego, że jest na tyle dojrzały, że potrafi dokonać autorefleksji i spojrzeć na siebie krytycznym okiem. Do świętych nie należę, choć zdania mogą być podzielone w zależności od tego jakimi informacjami dysponują o mnie inni, co nie oznacza, że podążam w kierunku drugiej skrajności. Po prostu jestem człowiekiem. Wszyscy bowiem mają coś niecoś za uszami, ale nie wszyscy niestety się do tego przyznają.
Nie bez powodu rozpoczęłam mój wywód od udawanej świętości i spotykanych na naszej drodze świętoszków. Do czego w zasadzie zmierzam, to do tego, by poruszyć zakurzone i nieco zapomniane terminy, a mianowicie poczucie winy oraz pokorę. Zdaje mi się, że wielu ludzi boryka się z brakiem takowych cech, jakby uciekało od odpowiedzialności za swoje działania, zaniechania i słowa. Ostatnio miałam wręcz wysyp mało eleganckich sytuacji polegających na tym, że druga strona pomyliła godzinę spotkania, odwołała je w ostatniej chwili bądź kolejny raz przesunęła w bliżej nieokreśloną przyszłość, spóźniła się bez wcześniejszego znaku albo obiecywała coś, czego później nie zrobiła. Takie rzeczy się zdarzają, w końcu nie jestem idealistką. Sama kilka dni temu zapomniałam powiadomić moją siostrę po wizycie u niej, że bezpiecznie wróciłam sama w nocy, czym spowodowałam niepotrzebny alarm w rodzinie. Ale przeprosiłam, bo wiem, że to jest wyłącznie moja wina i teraz będę się po stokroć pilnować, aby taka sytuacja z mojej strony się nie powtórzyła. W końcu bliscy martwili się o mnie, bo nie zrobiłam tego, do czego się zobowiązałam. A jeżeli mowa o wcześniej wspomnianym wysypie, to osoby, które dopuściły się tych przewinień, absolutnie odsuwały od siebie odpowiedzialność, a o przeprosinach to już w ogóle mogłam zapomnieć. Winą dosłownie obarczały świat, który jak na złość robił wszystko, żeby np. nie doszło do naszego spotkania, a nie brały pod uwagę tego, że same pomyliły godzinę, zmieniły plany i o tym nie poinformowały. W skrajnych przypadkach to ja sama stawałam się ponoć winowajcą takiego, a nie innego obrotu sytuacji. Węszę w takiej postawie demagogię, bo nie dość, że ktoś kolokwialnie mówiąc zawala, to jeszcze wmawia, że to wina innych.
Ludzie uciekają od faktów i bardziej skupiają się na usprawiedliwianiu, aby w ten sposób pozbyć się odpowiedzialności za zdarzenia, które miały miejsce. Ich słowa czy też milczenie, ich czyny lub zaniechania, kształtują rzeczywistość. Właśnie dlatego ludzie powinni brać pod uwagę późniejsze konsekwencje wynikające ze swoich postaw oddziałujące na innych, a także na ich samych. Nie jesteśmy święci, więc zdarza nam się popełniać błędy, ale bądźmy na tyle dorośli, by do nich się przyznawać i umieć przeprosić, jeżeli nie dotrzymaliśmy słowa, uczyniliśmy szkodę lub wyrządziliśmy komuś krzywdę.
Chyba już nie macie wątpliwości, że jestem prawnikiem, skoro do relacji międzyludzkich odnoszę się jak do niepisanej umowy społecznej. Normy prawne właśnie po to powstały, by w jasny sposób regulować stosunki społeczne. Cieszyłabym się przeogromnie, gdyby więcej ludzi zdawało sobie sprawę z tego, że te umowy łamie i, że powinno brać odpowiedzialność za to, czego się dopuściło. Trochę pokory, poczucia winy i autorefleksji jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Jedna odpowiedź
Szanowna Pani,
Nie każdy ma coś za uszami, w tym znaczeniu, jakiego Pani użyła w niniejszym artykule. Taką osobą jestem ja. Jedyne, o czym można powiedzieć, że mam za uszami, to co najwyżej wieniec laurowy, jako dowód moich licznych sukcesów.
Pozdrawiam i życzę przyjemnej, wakacyjnej pogody.