„Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” – propozycja filmowa
„Sztuka kochania”, jak sam tytuł może sugerować, podnosić ma rangę spółkowania do formy artyzmu, bliskości i metafizyki. Choć wydawać by się mogło, że biograficzna opowieść o kobiecie ginekolog, pragnącej wydać książkę rozprawiającą o orgazmach i pozycjach seksualnych , odnosić się będzie głównie do sfery cielesności, to jednak film pomiędzy odważnymi scenami przynosi widzom zgoła odmienne refleksje.
Michalina Wisłocka i jej życiorys stały się wręcz wymarzonym scenariuszem filmowym. Ta odważna i temperamentna kobieta, nie tylko z uporem maniaka chciała wydać w trudnych czasach PRL-u książkę, która miała zrewolucjonizować podejście do seksualności przez polskie społeczeństwo, ale także odmieniała życie wielu kobiet – jej pacjentek. Opowieść o jej determinacji nie byłaby jednak pełna, gdyby nie odniesienie do kluczowych wątków z jej przeszłości, które uformowały jej patrzenie na miłość – tą fizyczną, ale i tą emocjonalną. Nieustanna retrospekcja zastosowana przez twórców pokazuje procesy jakie zachodziły w niej samej, od wiary w możliwość oddzielenia uczuć od cielesności do przekonania, że bliskość buduje się i ciałem i duszą.
Ciekawe, ale jakże odbiegające od standardów pojmowania tradycyjnej rodziny i związków, były relacje jakie nawiązywała Michalina. Żyła w jawnym trójkącie z mężem i swoją przyjaciółką. Niemal w tym samym czasie obie kobiety urodziły dzieci, ale to Michalina figurowała w dokumentach jako ich matka. Po burzliwym rozstaniu każde z tej trójki poszło w swoją stronę, a dzieci zostały rozdzielone. Drugim ważnym momentem w życiu prywatnym Michaliny było poznanie przez nią żonatego mężczyzny, z którym połączył ją gorący romans. Dopiero wtedy poczuła jak namiętność idzie w parze z uczuciem, a bliskość fizyczna cementuje. Jednak również w przypadku tej relacji happy endu nie należy się spodziewać.
Życie zawodowe Michaliny także nie było usłane różami. Problemy z doktoratem, badaniami naukowymi, propagowaniem antykoncepcji, a na koniec z wydaniem książki życia, pokazują tylko jak wiele drzwi musiała wyważyć, by coś zmienić w świadomości innych. Pacjentki ją kochały za niekonwencjonalne sposoby leczenia i ludzkie podejście do spraw seksualności. Kobiety stały się kapitałem, w który Michalina inwestowała, i który ostatecznie zaprocentował.
W filmie pojawia się bardzo dużo nagości i rozbieranych scen seksu. Jednak co się rzuca w oczy to, że seks pokazywany jest głównie jako przyjemność fizyczna pełna energii, rozkoszy i zaspokojenia. To między wierszami, w spojrzeniach, w rozmowach dostrzegamy uczucia i bliskość. Celowy zabieg, który ma przekonać widza, że młoda Michalina miała rację mówiąc o rozdzieleniu ciała od duszy, później okazuje się iluzją. Twórcy sprytnie manipulują naszym postrzeganiem prawdy i fałszu, właśnie przez przerysowanie teorii, która w praktyce kuleje. Widzowie wraz z Michaliną przekonują się o tym i zaczynają postrzegać bliskość fizyczność w zupełnie innych kategoriach.
Magdalena Boczarska może być dumna z odegrania roli Michaliny. Nie dość, że musiała się wcielać w zmieniającą się przez dziesięciolecia postać, to sprawiła, że zapomniałam o tym, że na ekranie widzę Boczarską (jak bywało do tej pory). Inaczej spojrzałam również na Eryka Lubosa, gdyż był naprawdę niespodziewanie wręcz przekonujący jako amant. Poza tym w filmie przewija się rzesza świetnych aktorów, którzy czynią z artystycznego dziecka Marii Sadowskiej perełkę rzadko spotykaną w polskiej kinematografii. Zachęcam zwłaszcza do obejrzenia „Sztuki kochania” w babskim gronie lub z drugą połówką.
„Sztuka kochania.Historia Michaliny Wisłockiej” reż. M. Sadowska, gł. role: M. Boczarska, E. Lubos, J. Wasilewska, P. Adamczyk
Źródło zdjęć i fotosów: www.filmweb.pl