Komu się opłaca, byś była SINGIELKĄ bez dzieci?
Monika ma trzydzieści dwa lata, mieszka w dużym mieście, ma dobrą pracę, wynajmuje apartament w centrum i oczywiście ma konto na Tinderze. Po pracy, jeżeli akurat nie uprawia pilatesu na ostatnim piętrze wieżowca albo nie bryluje w towarzystwie, otwiera wino, zarzuca na siebie koc i włącza polecany serial na Netflixie. W międzyczasie przewija Instagrama, TikToka i LinkedIna, bo przecież musi być na bieżąco. A im bliżej weekendu odpala aplikację randkową przesuwając jakby od niechcenia lewo, prawo, lewo, prawo. Od czasu do czasu trafi się ktoś ciekawy, lecz częściej ktoś, kto tylko szuka krótkiej rozrywki w innym mieście lub poza swoim związkiem.
Z zewnątrz Monika wygląda na szczęśliwą. Taka niezależna, zadbana, podróżuje, rozwija się. Ale w środku często czuje, że coś jest nie tak. Kiedy próbuje o tym mówić, słyszy od innych singielek: „Patrz, nikt Cię nie ogranicza! Możesz w pełni korzystać z życia!”. A więc korzysta. Tylko że im więcej korzysta, tym bardziej czuje, że to wszystko nie działa i nie sprawia już tyle radości. Brakuje jej tego przytulenia w gorszy dzień. Tego poczucia, że ktoś na nią czeka i ją wspiera. Że będzie na dobre i złe. Nie jest tak, że Monika nie potrafi kochać. Po prostu coraz trudniej jej znaleźć kogoś, kto też by chciał naprawdę i miał faktycznie na to przestrzeń. A może jej się tylko tak wydaje…
I właśnie o tym jest ten tekst, o tym, że świat wcale nie chce, żebyś była szczęśliwa i spokojna. On chce, żebyś była w ciągłym pędzie, a do tego samotna, spragniona i gotowa kupować wszystko, co ma Ci tę pustkę wypełnić. Ale możliwe, że ten tekst jest jeszcze o czym innym, co aktualnie za bardzo nam umyka.
Złota klatka wolności
Jeszcze niedawno reklamy pokazywały rodzinę przy stole, śmiejące się dzieci, wspólne wakacje. Dziś króluje inny obraz z artykułów w sieci. Oto kobieta z kawą w minimalistycznym mieszkaniu zanurzona w lekturze. Spójrzcie także na tego mężczyznę biegnącego o świcie po plaży. Wolni, piękni, niezależni. To właśnie oni są nowymi bohaterami marketingu: single bez dzieci, czyli idealni konsumenci.
Nie chodzi o to, że rodzicielstwo przestało być modne. Po prostu bezdzietność stała się bardziej opłacalna. Jeśli nie masz dzieci, Twoje pieniądze zamiast na pieluchy, kredyt i przedszkole mogą być wydane na liczne przyjemności. A więc na wszystko, co rynek sprzedaje jako styl życia, np. kosmetyki i ubrania premium, niesamowite podróże, gadżety, kursy rozwoju, drogie restauracje, jagodzianki za 60 zł.
Reklamy uczą nas, że wolność to zakupy, a szczęście to możliwość wyboru. I choć brzmi to jak afirmacja indywidualizmu, w rzeczywistości jest to precyzyjnie zaprojektowana pułapka: człowiek wolny, ale samotny, to klient, który ma sporo wolnego czasu i skłonny jest do większego wydawania.
Miłość na sprzedaż
Kiedyś ludzie poznawali się w pracy, na uczelni, wśród znajomych, na imprezach. Dziś w aplikacjach typu Tinder, Bumble, Hinge, Badoo. Każdy obiecuje Ci to samo, że wystarczy kilka kliknięć, by znaleźć miłość. Niektórym się ta sztuka udaje i sama mam sporo pozytywnych przykładów par, które w taki sposób się poznały. Ale niestety w praktyce tego typu aplikacje potrafią być nieziemsko uzależniające. Karmią Cię złudzeniem bliskości, którego nigdy nie dostarczają w pełni.
To działa jak gra. Przesuwasz, czekasz, dopasowanie, mały zastrzyk dopaminy, kilka wiadomości i cisza. Po chwili emocje gasną, więc znów wracasz do szukania. Aplikacje z założenia nie mają łączyć ludzi, choć wydaje się to stać w sprzeczności z ich przeznaczeniem. One uzależniają od nadziei, że kolejny match będzie tym właściwym.
I tak mija czas. Ludzie przewijają setki twarzy, prowadzą te same rozmowy, które niczego nie wnoszą. Zamiast relacji powstaje iluzja możliwości, w której zawsze ktoś może być lepszy, mądrzejszy, ładniejszy.
W efekcie technologia, która miała nas zbliżać, stała się najdoskonalszym narzędziem do podsycania samotności.
Singiel na celowniku
Z punktu widzenia rynku, singiel to prawdziwy skarb. Nie musi się nikogo pytać o zgodę, więc kupuje impulsywnie. Nie ma zobowiązań, więc wydaje śmielej. I co najważniejsze, często próbuje rekompensować sobie emocjonalny głód poprzez konsumpcję.
Nie mając komu dawać miłości, wiele osób daje ją markom. Nowy telefon, droższe ubrania, luksusowy weekend. Wszystko po to, by choć przez chwilę poczuć, że nasze życie jest wyjątkowe i kolorowe. Świat sprzedaje przekonanie, że jeśli nie masz rodziny, to przecież możesz mieć wszystko inne, a najlepiej natychmiast. Tylko że to WSZYSTKO nie daje spokoju. Wręcz przeciwnie, napędza do dalszych zakupów i większych celów. Bo system potrzebuje Cię nie jako spełnionego, lecz wiecznie szukającego.
Hedonizm jako plaster na samotność
Kiedyś człowiek w trudnych chwilach szukał sensu istnienia, dziś szuka przyjemności. Nie masz z kim spędzić wieczoru? Zamów sushi, obejrzyj serial, zrób zakupy online. Nie czujesz się dobrze? Jedź na city break, kup nowy kurs jogi, zrób coś dla siebie. Broń Boże tylko nie siedź bezczynnie. Nuda bowiem jest niebezpieczna, bo zmusza do zmierzenia się ze swymi myślami i traumami.
Tak oto przyjemności i rozpraszacze uwagi genialnie działają, ale tylko na chwilę. Bo hedonizm jest jak cukier. Daje szybki zastrzyk energii, a potem zostawia większy głód niż wcześniej. Przebodźcowany człowiek, który próbuje przykryć pustkę emocjami, prędzej czy później poczuje wypalenie. A kiedy milkną powiadomienia, a torba z zakupami już jest dawno rozpakowana, w głowie zostaje tylko echo pytania: „Po co mi to było?”.
Dlaczego korporacjom opłaca się, byś była sama?
Rodzina to stabilizacja. A stabilny człowiek nie jest idealnym klientem. Nie potrzebuje nieustannych nowości, połechtania ego, nie szuka sensu w zakupach. Dlatego świat korporacji woli, kiedy jesteś trochę nienasyconą jednostką, czyli zawsze w ruchu, zawsze z niedosytem.
Singiel częściej podróżuje, częściej zmienia telefon, częściej inwestuje w siebie. Nie ma aż tylu obowiązków, więc może wydawać więcej. A jeśli przy tym czuje się samotny, to jeszcze lepiej, bo samotność napędza konsumpcję. Tak właśnie powstaje błędne koło: im bardziej jesteś wolny, tym bardziej stajesz się zależny od systemu, który Ci tę wolność sprzedał jako główną wartość.
Druga strona medalu
Jednak nie każda samotność to porażka. I nie każde rodzicielstwo to sukces. Są ludzie, którzy świadomie wybierają życie bez dzieci, bo wiedzą, że nie potrafią dać drugiemu człowiekowi tego, czego samym im zabrakło. W świecie, w którym tak wielu ludzi dorastało w chaosie emocjonalnym, zmuszanie ich do zakładania rodzin to często przepis na powtórzenie dramatu.
Nie każdy potrafi być rodzicem, bo bycie rodzicem wymaga czegoś więcej niż biologii. Wymaga zdolności do miłości, empatii i rezygnacji z własnego ego. Dlatego niektórzy, stawiając na samotność, wybierają uczciwość wobec siebie i świata. Nie chcą ranić, nie chcą tworzyć toksycznych relacji tylko po to, by nie być sami.
Wbrew pozorom, to też przejaw dojrzałości, żeby umieć przyznać, że bliskość jest odpowiedzialnością za drugiego człowieka a nie lekarstwem na swoje braki.
Samotność jako etap
Także nie każda samotność jest pustką. Czasem to okres regeneracji lub wzrastania, który pozwala poznać siebie na nowo, zanim pozwolimy komuś innemu naprawdę się zbliżyć. Bycie singlem może być etapem świadomego dorastania. Momentem, w którym uczysz się samodzielności, stawiania granic, słuchania własnych potrzeb. Bo jak masz stworzyć zdrową relację, jeśli nie wiesz jeszcze, kim naprawdę jesteś?
Ten czas bycia „tymczasowym singlem lub singielką” potrafi być jednym z najważniejszych etapów życia, ale nie po to, by się zamknąć, lecz by się przygotować. Kiedy poznajesz siebie, uczysz się odpowiedzialności za własne emocje, a nie zrzucania ich na innych. Dopiero wtedy masz szansę na coś prawdziwego jak partnerstwo oparte zamiast na strachu to na świadomości.
Między młotem a kowadłem
Paradoks naszych czasów polega na tym, że nie tylko nasze polskie społeczeństwo na dorobku oczekuje od nas dwóch sprzecznych rzeczy. Z jednej strony naciska, byśmy wpisywali się w tradycyjne wzorce: znajdź partnera, załóż rodzinę, miej dzieci. Z drugiej zaś codziennie bombarduje nas obrazami życia, które temu przeczy: wiecznego rozwoju, samorealizacji, przedsiębiorczości, podróży, kariery, idealnego ciała i diety nieskalanej cukrem.
Social media stały się współczesną amboną. W konsekwencji czujesz presję, że „powinnaś już mieć kogoś na stałe”, i jednocześnie „musisz być najlepszą wersją siebie bez ograniczeń”. To podwójne napięcie sprawia, że wielu ludzi tkwi w zawieszeniu: nie wiedzą, czy mają się spieszyć do stabilizacji, czy jeszcze chwilę „żyć dla siebie”, czy czekać na ten pierścionek jeszcze 7 rok (tak na szczęście).
I tutaj pojawia się kolejny cichy dramat. Ludzie, którzy chcieliby mieć dzieci, ale nie mogą, są wrzucani do tej samej szuflady, co ci, którzy nie chcą. Świat ich nie rozróżnia. W oczach innych to ci wygodni, którzy przedkładają karierę nad rodzinę. A przecież często niosą w sobie ból, o którym się nie mówi.
Presja społeczna potrafi być więc równie toksyczna jak marketing. Bo czy jesteś singlem, czy rodzicem, wciąż ktoś znajdzie powód, by Cię ocenić, że za mało, że za późno, że nie tak.
Dlatego największą odwagą dzisiaj nie jest bycie w związku ani samotność. Największą odwagą jest żyć w zgodzie z własnym tempem, mimo że świat nie przestaje Cię poganiać, zanęcać czy strofować.
Prawdziwa wolność wyboru
Może więc prawdziwa wolność nie polega na tym, żeby mieć wszystko, co inni chcą Tobie sprzedać, jako idealne życie, ale żeby zrozumieć, czego naprawdę potrzebujesz. Nie musisz być przeciwko światu, żeby żyć po swojemu. Wystarczy, że przestaniesz gonić za czyimiś marzeniami i celami, usiądziesz w spokoju i wsłuchasz się w siebie. Bo w świecie, w którym każdy ma opinię, nasza cisza bywa najgłośniejszym manifestem a nasze przemyślane działania najlepszym rozwiązaniem.
Niech zatem Twoje życie będzie nomen omen Twoim wyborem. Nie kampanią reklamową, nie oczekiwaniem innych, nie scenariuszem z Instagrama. Bo tylko wtedy, gdy przestajesz się dopasowywać, zaczynasz naprawdę żyć.
Fot. www.pexels.com

