Kancelaria to MIEJSCE PRACY a nie Twoja nowa rodzina
Przekroczenie progu kancelarii dla wielu młodych prawników oznacza spełnienie marzeń rozbudzanych przez seriale prawnicze, chęć dołączenia do elitarnego grona i wizję perfekcyjnej kariery w gronie najlepszych ludzi. Takich ludzi wśród których panuje wręcz rodzinna atmosfera, bo przecież są mili, rozmowni, składają życzenia urodzinowe, chwalą ciasto, które ktoś przyniósł z domu, i rzucają między sobą nieco zbyt ciepłe słowa jak na miejsce, w którym toczy się gra o czas, stawki i odpowiedzialność zawodową.
To łagodne wejście w realia pracy bardzo skutecznie osłabia czujność. W nowym miejscu pracy (szczególnie jeśli jest to pierwsza poważna praca w zawodzie) wielu młodych ludzi nie tylko chce, ale wręcz desperacko potrzebuje poczuć się częścią czegoś większego, bezpiecznego i stabilnego. I wtedy przychodzi niebezpieczna myśl: może ta kancelaria naprawdę jest trochę jak rodzina?
Tyle tylko, że nie jest. Nie powinna być. I nie wolno tak o niej myśleć.
Emocjonalne granie lojalnością
Atmosfera, która przypomina ciepło rodzinnego domu, może być bardzo zwodnicza. W kancelariach, które deklarują wspólnotę i bliskość, często ukrywa się bardzo stara i bardzo wygodna dla kadry zarządzającej zasada: jak już Cię traktujemy „jak swojego”, to przecież możesz trochę poczekać z tym wynagrodzeniem. Albo zostać po godzinach bez słowa sprzeciwu. Przecież dla bliskich nie liczy się czasu.
Z czasem granice stają się rozmyte. Obowiązki nie są jasne, a oczekiwania rosną. Po cichaczu, ale konsekwentnie. To, co kiedyś było „wyjątkowym zaangażowaniem”, teraz jest minimum przyzwoitości. Podziękowania ustępują miejsca milczeniu, bo przecież wiadomo, że „wszyscy tu pracujemy na wspólny cel”. Tyle tylko, że wspólny cel często okazuje się cudzym sukcesem, cudzą marką, cudzym nazwiskiem na tabliczce przy drzwiach.
Zderzenie z rzeczywistością
Pojawiają się nagle sytuacje trudne, które zaburzają tą idyllę kancelaryjną. Ktoś chce podwyżkę, ktoś potrzebuje dłuższego urlopu, a ktoś inny rozmawia o nowej umowie. I wtedy cały ten rodzinny klimat staje się… nieco szorstki. Nagle przypomina się, że to jednak praca. Nagle okazuje się, że „nie jesteśmy charytatywni”, „nie czas na rozmowy o pieniądzach” albo „inni w Twoim wieku robią więcej za mniej”. Ten sam ton, który wczoraj był koleżeński, dziś jest zdystansowany. A czasem po prostu lodowaty.
Nic tak skutecznie nie uczy realizmu, jak pierwsze wypowiedzenie. Ludzie, którzy przez wiele miesięcy dziękowali Ci za pomoc, polecali Cię klientom i mówili, że jesteś przyszłością tej kancelarii, potrafią w jednej chwili odciąć emocje i wręczyć wypowiedzenie. Nie złośliwie. Po prostu biznesowo, bo nie mogą sobie aktualnie pozwolić na więcej adwokatów w zespole.
To właśnie wtedy wielu ludzi boleśnie przekonuje się, że to nie była rodzina. Była współpraca, która przestała się opłacać. Dla drugiej strony. I nie ma w tym nic złego. Oczywiście o ile obie strony wiedzą, na czym stoją i na czym polega ta gra.
Hierarchia zamiast partnerstwa
Praca w kancelarii, zwłaszcza dużej, często przypomina uczestnictwo w zhierarchizowanej strukturze, w której każdy ma przypisaną rolę i z której trudno się wyrwać, nie zrywając całkowicie więzi. Młodzi prawnicy są czasem traktowani jak uczniowie. Wprawdzie nie do końca samodzielni, nie do końca godni zaufania, ale za to zawsze dostępni, dyspozycyjni i chętni do nauki.
Czasem ten mentoring jest cenny i rzeczywisty, ale częściej to po prostu relacja asymetryczna, w której starszy prawnik lubi widzieć siebie jako mentora, ale niekoniecznie ma czas i chęć naprawdę nim być. Rada, która brzmi jak rozkaz. Korekta, która brzmi jak upokorzenie. Protekcjonalność, która pod pozorem troski zamyka przestrzeń do samodzielności.
Ten rodzaj stosunku często ma posmak relacji rodzinnej. Szefostwo staje się surogatem rodziców: z jednej strony karci, z drugiej wychowuje. Tyle że to nie są rodzice. I Ty nie jesteś ich dzieckiem. Jesteś współpracownikiem, który świadczy usługi. Do pewnego momentu kariery najczęściej za stawkę znacznie niższą niż rzeczywista wartość Twojej pracy.
Kultura wytrwałości i przemilczania granic
W tym środowisku łatwo zapomnieć, że trzeba dbać o siebie. O swój rozwój, o swoje prawa, o swoje zdrowie. Wciąż kultura pracy w wielu kancelariach (choć nie we wszystkich) promuje wytrzymałość, pracoholizm, uległość i cichą lojalność. Premie są uznaniowe, ścieżki awansu mgliste, a informacja zwrotna rzadka i ogólnikowa. A jednak wiele osób godzi się na te warunki, bo tak pracują przecież wszyscy, bo to stan przejściowy, bo warto się wykazać.
To romantyzowanie ciężkiej pracy prowadzi do wypalenia zawodowego zanim jeszcze przyjdzie pierwszy tytuł zawodowy. A potem człowiek nie ma już siły nic zmieniać, gdy został już tylko rok do końca aplikacji. I ten rok zamienia się w trzy, potem w pięć. I tak mija dekada, w której człowiek nauczył się bardzo dobrze służyć, ale nie ma już sił rozwinąć skrzydła.
Prawda jest brutalna: kancelaria prawna może mieć misję, wartości, zgrany zespół. Ale nie możesz zapominać, że jest to wciąż działalność gospodarcza, której celem jest generowanie zysku. Nawet jeśli masz wrażenie, że tworzysz coś większego, że budujesz zespół lub walczysz o sprawiedliwość, tona końcu tej drogi i tak ktoś analizuje Excela.
Dlatego trzeba nauczyć się oddzielać relacje zawodowe od emocjonalnych. Trzeba wiedzieć, że sympatia przełożonego nie daje żadnych gwarancji. Że zaproszenie na wspólne piwo po pracy nie oznacza bezpiecznej pozycji w zespole. Że miejsce w kancelarii nie jest okazaniem wsparcia, przyjaźni i życzliwości, tylko efektem kalkulacji potrzeb.
Wciąż nie ma w tym nic złego. Pod jednym warunkiem, że nie dasz się zwieść narracji o rodzinie.
Lojalność tak, ale nie za cenę siebie
Lojalność w pracy jest wartością, ale nie wtedy, gdy działa wyłącznie w jedną stronę. Można być lojalnym i zarazem asertywnym. Można dbać o rozwój zespołu, nie rezygnując ze swoich ambicji. Można być częścią kancelarii, nie rezygnując z prawa do negocjacji warunków pracy, zmiany ścieżki zawodowej czy po prostu zakończeniem współpracy, gdy coś przestaje działać.
Najtrudniejsze jest to, że cały system promuje ludzi, którzy nie pytają. Którzy się dostosowują. Którzy poświęcają czas, energię, bardzo często prywatne życie, w imię czegoś, co okazuje się być pustym hasłem. A potem, po latach, przychodzi refleksja, że nie tak miało to wyglądać.
Wracając do rzeczywistości
Wtedy trzeba wrócić do podstaw. Do prostego faktu, że kancelaria to miejsce pracy. Nie bezpieczna przystań. Nie bezinteresowna wspólnota. Nie nowa rodzina.
Trzeba dbać o siebie. Inwestować w swój rozwój. Szukać kancelarii, które mają jasne zasady, przejrzystą ścieżkę rozwoju, zdrową kulturę komunikacji. A jeśli takiej nie ma, cóż może warto stworzyć własną markę. Własne projekty. Własną przyszłość. Bo nikt inny tego za Ciebie nie zrobi. A już na pewno nie kancelaria, która jest jak rodzina.
Grafika wygenerowana przez ChatGPT

