The Lighthouse – psychoza w latarni morskiej, której się nie spodziewasz
Przyznaję się! Tą premierę przegapiłam, bo film szybko zniknął z większych kin. Braki nadrobiłam dopiero w tym tygodniu, gdy ruszyły kina studyjne ze starym repertuarem. „The Lighthouse”, bo o nim mowa, zabrał mnie w świat, który na długo zapadnie mi w pamięci. Kto by pomyślał, że opowieść o dwóch mężczyznach doglądających latarni morskiej tak bardzo mnie poruszy, a przede wszystkim zaskoczy. Myślę również, że ogromny wpływ na odbiór filmu ma doświadczenie lockdownu, bo pokazuje przerażającą stronę osamotnienia i walki ze swymi demonami. Tak, mimo że uchylam rąbka fabuły, to zapewniam Cię, że tej psychozy w latarni morskiej się nie spodziewasz.
Akcja rozpoczyna się od przyjazdu nowego pomocnika (Robert Pattinson) do latarni morskiej, którą opiekuje się podstarzały i ekscentryczny latarnik (Willem Dafoe). Od początku widać, że mężczyźni za sobą nie przepadają. Mimo wszystko muszą współpracować w ciężkich warunkach, a my widzowie uczestniczymy w ich zmaganiach. Stale słyszymy odgłosy latarni, czujemy nawet tą wilgoć, potężny sztorm i ohydny brud otoczenia. Jednak poza tymi organoleptycznymi i zupełnie zrozumiałymi w zastanej rzeczywistości sytuacjami, pojawiają na ekranie także złudzenia pomocnika. Nasilają się z każdą kolejną sceną, aż sami poddajemy w wątpliwość czy wszystko co do tej pory zaszło, nie było przypadkiem jednym wielkim urojeniem. Może poza syrenami, również latarnik jest wytworem wyobraźni? A może nasz młody bohater wcale nie jest w latarni morskiej, a toczy walkę sam ze sobą? Pytania mnożą się bez liku, a twórcy wcale nam nie ułatwiają w znalezieniu jednoznacznej odpowiedzi.
Jeżeli ktoś interesuje się historią kina, to oglądając „The Lighthouse” może mieć uzasadnione deja vu. Mała podpowiedź z mojej strony: czarno-biały obraz, ptaki, natura domagająca się sprawiedliwości, stałe napięcie. Horror zupełnie inny niż obecnie są kręcone. Nie sądziłam, że ktoś będzie jeszcze w stanie wskrzesić styl Hitchcocka i nadać mu nowe, nietuzinkowe oblicze. A jednak.
Styl i scenariusz to jedno, ale gra aktorska wzniosła się na wyżyny i bez tych dwóch Panów nie wyobrażam sobie filmu. Pan numer jeden – oczywiście wybitny Dafoe. Stworzył postać diaboliczną i ściągającą zło na wszystkich tych, którzy mu się przeciwstawiają. Pan numer dwa – i tutaj zaskoczenie – Pattinson znany z zaszufladkowania do ról amanta ze względu na sagę „Zmierzch”. Niesamowite ile potencjału skrywał ten aktor. W jego spojrzeniu widać było szaleństwo, a po chwili przerażającą pustkę osamotnienia.
Chyba nikt nie ma wątpliwości, czy polecam ten film. Na pewno zachęcam do jego obejrzenia zwłaszcza tych, którzy oczekuję od kina oryginalności, zaskoczenia i refleksji nad człowieczeństwem.
***
’The Lighthouse’ – reż. Robert Eggers, gł. role: Willem Dafoe i Robert Pattinson
Źródło zdjęć i fotosów: www.filmweb.pl