„Jackie” w wyśnionym Camelocie
Która z kobiet nie chciałaby żyć jak w bajce? Mieć wspaniałego męża, którego wszyscy podziwiają. Należeć do rodu ludzi na poziomie, szanowanych w społeczeństwie. Mieć dwójkę uroczych dzieci, które czeka świetlana przyszłość. Mieszkać w Białym Domu w otoczeniu antyków, sztuki i luksusu. Nosić niepowtarzalne stroje, stając się ikoną stylu i klasy. Bajka ta ma jednak drugie dno: niewiernego męża, o którego uwagę i podziw wciąż się zabiega, sławę, która paraliżuje i staje się narkotykiem, dwójkę już pochowanych dzieci, udawany spektakl cukierkowego życia, rozpacz i pragnienie śmierci. Taki był właśnie wyśniony Camelot, w którym żyła żona prezydenta Kennedy’ego, o czym opowiada najnowszy film „Jackie”.
Życie Jackie to pasjonujące pasmo sukcesów, przeplatanych traumatycznymi momentami. Jednak twórcy skupili się na kilku wycinkach z jej historii. Fabuła filmu kręci się przede wszystkim wokół wydarzeń związanych z zamachem na jej męża – Johna Kennedy’ego. W ramach wywiadu z dziennikarzem, Jackie zaczyna relacjonować i opowiadać o tamtych dniach. Poznajemy ją w różnych rolach i w każdej z nich przybiera inną maskę. Raz wydaje nam się pogubioną debiutantką, raz próżną damą, raz rozhisteryzowaną wdową, a raz zimną profesjonalistką. Kawałek po kawałku zgłębiamy się do tego, co siedziało w mniej samej, a do czego trudno jej się było samej przyznać, a na pewno przyznać przed opinią publiczną.
Film składa się z ulepków scen, które nie tworzą chronologicznej całości lecz wprowadzają zamierzony chaos. Z niego wyłania się uciemiężona i niezłomna Jackie. Pokazano z jakim uporem pragnęła zapisać swego męża na kartach historii i uczynić z jego pogrzebu pochód na miarę tego jaki sprawiony był dla Abrahama Lincolna, tyle że oglądany na żywo przez rzesze Amerykanów, transmitowany na całym świecie i celebrowany przez ponad 100 głów państw. Szła za trumną jak najwierniejsza i najbardziej oddana żona, narażając swoje życie tak jak jej zmarły mąż w Dallas.
Odtwórczyni głównej roli – Natalie Portman, wręcz wyszła z siebie i absolutnie wtopiła się w Jackie. Poprzez sposób mówienia, pobierania powietrza i formułowania zdań połączonego z wyjątkowym, elitarnym akcentem uczyniła z postaci żywy pomnik. Podziw może wzbudzać również szeroki wachlarz zachowań i emocji, jaki zaprezentowała Portman, a mimo wszystko dało się wyczuć spójność postaci. Dlatego w tym roku Oscar należy się właśnie jej.
Poza tym zachwycająca była muzyka – trafiona w punkt, drażniąca uszy, potęgująca niepokój i rozpacz. Nienaganne kostiumy, dopracowany wystrój wnętrz, dalekie, ale przede wszystkim te bardzo bliskie zbliżenia każą widzom zwracać uwagę nawet na drobne szczegóły, bo to co poza kamerami i publiką zostaje niezauważone. Dlatego tak mocno utkwi mi w pamięci scena, gdy Jackie wyciera swoją zapłakaną twarz przed lustrem, przed którym jeszcze rano poprawiała makijaż, krople krwi jej męża. Wy również powinniście to zobaczyć. Szczerze polecam!
„Jackie” reż. P. Larraín, gł. role: N. Portman, P. Sarsgaard
Źródło zdjęć i fotosów: www.filmweb.pl