Koniec wakacji, koniec laby! Kilka słów o studiach i studentach
Jeżeli udało się studentom przebrnąć przez czerwcowe bombardowanie egzaminami, ewentualnie jeszcze przez kampanię wrześniową, to z przykrością muszę zmartwić, że niebawem rozpoczyna się kolejna seria mniejszych lub większych bitew. Studenci będą bronić się zaciekle, ćwicząc na pamięć (czasem nawet na blachę) komendy, korzystając z inwencji twórczej kolegów i koleżanek, grając na emocjach i stosując zagrywki typu: „Pan da!”, „To już ostatni raz i więcej się nie powtórzy”, „Akurat wypadło mi z głowy”, „Przechodzę teraz bardzo trudny okres”, „Nie miałem jak się uczyć, bo pracuję, a w domu są wszyscy chorzy”.
Studentom wydaje się, że na uczelni czeka ich spora dawka empatii, słodki całus w policzek i gorący posiłek jak od kochanej mamusi. Rzeczywistość pokazuje, że bardziej powinni się nastawić na niemiłosierne wstawanie na poranne wykłady po całonocnym szwendaniu się po imprezach, sympatyczny uśmiech prowadzącego podczas dyktowania przez niego pytań na wejściówce czy słone paluszki z automatu, które po wydostaniu z pojemnika są połamane. Kto powiedział, że życie studenckie będzie usłane różami?
Koniec laby umiejscowiony jest na osi roku akademickiego w zależności od typu studenta. Możemy wyróżnić bowiem kilka charakterystycznych ras gatunku począwszy od pracusia-skryby, bystrego cwaniaka, nieogarniętego gawędziarza, cichej wody, roztrzepanego świstaka oraz na człowieku widmo kończąc. Pokrótce postaram się zaprezentować powyżej wskazane przeze mnie przypadki.
Nie muszę za bardzo wyjaśniać kim jest pracuś-skryba, bo z pewnością każdy od niego pożyczał notatki, albo przynajmniej zdobył ksero ksera jego skryptów z 10 ręki. W październiku jest już absolutnie skoncentrowany na pracy i nauce. Długopisy kupuje razem z pierwszoklasistami, którzy szykują wyprawkę szkolną. By nie wypaść z wprawy, przez całe wakacje szlifuje kaligrafię wypisując pocztówki z Mielna. Należy zaznaczyć, że i ten typ wprowadza również cieszące ogół rocznika udogodnienia, więc zamiast pisać ręcznie sporządza na swoim mini notebooku przejrzyste protokoły wykładów (nawet z didaskaliami i wykrzyknikami „to będzie na egzaminie!”).
Typ bystrego cwaniaka, chyba najbardziej przypada mi do gustu. Jest to niezwykle inteligentny młody człowiek, który lubi wchodzić w dyskusje, nawet jeżeli przeczytanie zadanego rozdziału podręcznika czy artykułu miał w głębokim poważaniu z uwagi na ciekawsze zajęcia jak gra w Wiedźmina. Przeważnie bystry cwaniak jest rodzaju męskiego, czym wyróżnia się spośród dziewczynek wertujących zeszyt z nadzieją odnalezienia odpowiedzi na zadane pytanie. Przede wszystkim korzysta ze swego mózgu, łączy fakty, analizuje przypadki, i pewnie dlatego nauka w trakcie trwania semestru go nie obciąża, a końcowe wyniki satysfakcjonują.
Przyszedł czas na irytującego, bo nieogarniętego i zawracającego głowę gawędziarza. I choć łączy go z bystrym cwaniakiem fakt nieprzygotowania na zajęcia, dzieli jednak ogromna przepaść intelektualna wprost nieproporcjonalna do słów wypowiadanych na minutę. Do samego egzaminu nie wyjdzie ze swej roli i nawet nie pomyśli, że warto byłoby swoją energię spożytkować na działanie niż gadanie. Będzie kombinował jakby zmienić temat, ugrać coś na rozmowie, przeforsować fory na zaliczeniu, stworzyć wrażenie, że jest niezwykle zaangażowany w przedmiot i naukę. Nie takie numery, Koleżko!
Najbardziej zaskakującą postacią jest cicha woda. Niby się nie odzywa przez cały semestr, jednak coś tam zawsze sobie notuje, w grupie pracuje z tylnego siedzenia, nie opuszcza zajęć i widać na jej twarzy skupienie zegarmistrza wymieniającego najmniejszą zębatkę w szwajcarskim mechanizmie. I tak, ni z tego, ni z owego, na egzaminie ma najlepszą notę, jakby wystrzeliła z torpedy, tym samym udaremnia niektórym zaabsorbowanym zajęciami studentom szanse na uzyskanie stypendium.
Na potęgę rozmnożyła się rasa roztrzepanego świstaka, którego dewizą jest nie przejmować się dopóki nie włączy się czerwona lampka. Alarm w ich głowach zaczyna szaleć, gdy uświadamiają sobie, że za trzy dni czeka ich zaliczenie, a oni nigdy nie zajrzeli do podręcznika. Na chybcika wydzwaniają po znajomych bez kulturalnego „Cześć, jak się masz?!” i od razu przechodzą do sedna. Błagają o materiały, których de facto nie przerobią w przeciągu najbliższych 72 godzin, więc opracowują strategię i rzucają okiem na kilka tematów, które powinny się pojawić. Nie wykluczone, że na zaliczeniu skorzystają ze ściąg schowanych w rękawie lub pod spódniczką, a i ucieszą się ze studenckich podszeptów. Szczęściem niewidomego trafiają w odpowiedzi tak, że z ulga popatrzą na mizerną trójczynę.
O ostatnim typie – człowieku widmo, w zasadzie krążą legendy. W świecie materialnym istnieje jego imię i nazwisko, ale gdyby spytać któregokolwiek studenta, jak ta osoba wygląda, nikt nie umiałaby odpowiedzieć na to pytanie. Gdzieś w równoległym świecie toczy swoją walkę z uczelnią, a my prości zjadacze chleba nawet nie zdajemy sobie sprawy z ogromu tego poświęcenia. Człowiek widmo prawdopodobnie skończy studia, może nawet z 5 na dyplomie, ale z pewnością nikt nie będzie zainteresowany zaproszeniem go na bal absolwentów.
Bez względu na to, jakim jest się studentem, bądź za jakiego chciałoby się uchodzić, wakacje się kończą i proza studiowania zaczyna być coraz bardziej realna. Jakkolwiek jednak nauka byłaby dokuczliwa i nużąca, to ten okres należy do jednej z ciekawszych przygód w życiu. Poznajemy masę nowych znajomych, którzy stają się czasem przyjaciółmi do grobowej deski, przeżywamy (bądź ledwie przeżywamy) szalone imprezy, domówki czy wyjazdy, uczymy się kreatywności przy pustej lodówce, samodzielności – przypominając sobie o praniu zakładając ostatnią czystą koszulkę, i roztropności – z trudem utrzymując się od pierwszego do pierwszego. Bo studia to taki aperitif przed dorosłym życiem, więc warto, by jego smak jak najlepiej utkwił w naszej pamięci.