Workaholic z tęsknoty za celem
To się porobiło! Jeszcze tydzień temu mogłam przysiąc, że ostatnią rzeczą, na którą się porwę podczas wypoczynku będzie praca. Jak bardzo się myliłam, odczułam po 3 dniach urlopu, czytaj siedzenia bez planu, bez sensu, bez celu w czterech ścianach. Ciało ewidentnie się cieszy z wyspania, ale umysł męczy stagnacją i zmniejszeniem się natężenia bodźców zewnętrznych.
Pory posiłków i ćwiczeń to jedyne pewne punkty dnia, które wyznaczają bieg innym nic nie wnoszącym do życia czynnościom. Nagle człowiek zaczyna się zastanawiać, o której powinien włączyć pralkę, kiedy zetrzeć kurze, wynieść śmieci, pójść po zakupy, podczas gdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał, bo wykonywał wszystko automatycznie, umysłowi zostawiając bardziej absorbujące sprawy do rozmyśleń. W kalendarzu pojawiały się konkretne zadania do wykonania, po których odhaczeniu, człowiek mógł czuć wewnętrzną satysfakcję. Natomiast teraz ten sam człowiek, widząc wielogodzinne luki na przestrzeni kilku kolejnych dni, przekłada co się da na dzień kolejny, skoro nie zrobi to żadnej różnicy. Dni się rozmywają, rozciągają, nużą, męczą, irytują, potęgują, mnożą, a na koniec sumują pojawiające się nic.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że człowiek zaczyna powoli oswajać się z tym zawieszeniem w próżni. Jednak pomimo ospałych, żółwich ruchów, wewnętrznie go nosi. Właśnie w tym momencie powinien podjąć działanie, którego nie będzie w stanie zrozumieć przeciętny entuzjasta bezmyślnego leżenia. Ktoś powie, że urlop jest od wypoczynku, a nie szukania sobie zajęcia. Tyle że niektórych męczyć może bezczynność i nie należy się temu dziwić. Jeżeli ktoś podchodzi do życia zadaniowo, to nie ma opcji, by po pewnym czasie nie uzależnił się od dopaminy, aktywującej układ nagrody w mózgu po finalizacji dzieła. Czas wolny zaburza normalny rytm i zapewne dlatego tak destrukcyjnie wpływały na mnie niezorganizowane weekendy i „wakacje”. Aby jednak zadziałać w tak niekorzystnych warunkach zawieszenia w próżni, człowiek musi najpierw mieć w sobie jakąś motywację, wyznaczyć cel swoich starań, odrzucić lenistwo, które tkwi w każdym (nawet pracoholiku) i maksymalnie się skupić.
Cel sprawia, że nie stoję w miejscu. Żaden dzień nie jest stracony, bo uczę się czegoś nowego, pozostawiam jakiś znak po sobie, a przede wszystkim nabieram doświadczenia. Nie godząc się na bylejakość, stagnacje i znużenie, jestem wręcz zmuszona się rozwijać. Pokonuję kolejne szczeble, bo zawsze kolejny cel ustawiam sobie coraz wyżej.
Kocham to co robię i może dlatego ta praca mnie nie męczy, a czas wolny wolę spędzać z dala od pustego domu. Już odliczam dni do najbliższego wyjazdu, na który się ogromnie cieszę.