„Moje córki krowy” – komiczna, trudna rzeczywistość
Są jak noc i dzień, jak Tygrysek i Kłapouchy, jak BMW i maluch, jak fizyka i poezja – po prostu różnią tak bardzo, aż zachodzi poważna wątpliwość, czy faktycznie są siostrami. Ale niestety są i muszą sobie radzić z chorobami starzejących się rodziców.
Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami, a w tym filmie zdaje się, że nawet trójkami, czwórkami. Punktem wyjścia jest jednak zapadnięcie w śpiączkę matki głównych bohaterek. W tej ekstremalnej sytuacji wychodzi na jaw, jak bardzo obie siostry się różnią i w jak odmienny sposób radzą sobie z problemami. Pierwsza z nich jest zasadniczą, zorganizowaną i stąpającą mocno po ziemi aktorką, natomiast druga jest wrażliwą, dziecinną i roztrzepaną nauczycielką uczącą w podstawówce. Pierwsza ma jedynie córkę i nie może z nikim się związać na stałe, a druga jak najbardziej ma mężczyznę, tylko trochę dysfunkcyjnego i równie niedojrzałego co jej nastoletni syn.
Pragnąc wybudzić matkę, siostry zaczynają na własną rękę korzystać z pomocy, a to terapeutów, a to osób duchownych – przez co stawiają się w trochę kuriozalnych rolach. Nagle jednak matka się budzi, a mimo to sprawy zamiast się rozwiązywać, zaczynają jeszcze bardziej się komplikować. Wtedy to okazuje się, że ojciec ma tętniaka, który uciska mu mózg. Ta choroba jest jednak przyczynkiem do wielu komicznych sytuacji z punktu widzenia osoby postronnej. Ojciec zaczyna dziwnie się zachowywać, jakby się bawił, jakby nie obchodziły go żadne zasady kultury i obycia. Opieka nad rodzicami staje się coraz bardziej uciążliwa i rodząca konflikty. Siostry szukają rozwiązań długoterminowych, doraźnych, i nawet „lecznicza” marihuana nie jest im obca.
Obiektywnie rzecz biorąc historia wcale nie powinna poprawiać nam humoru w kinie. Aczkolwiek po opuszczeniu sali nie czułam smutku ani przygnębienia, lecz wiarę, iż jest wiele dróg uporania się z problemami. Okazuje się, że nawet tak trudne treści można przekazać w lekki sposób. Widz uświadamia sobie, że kłótnie są śmieszne i bezsensowne, a choroba nie niesie ze sobą tylko złych chwil. Chylę czoła przed grą aktorską Agaty Kuleszy, Grażyny Muskały, Mariana Dziędziela i Marcina Dorocińskiego. Wywiązali się ze swego zadania w 100%.
Ten film jest słodko-gorzki jak prawdziwe życie. Tragiczne przeżycia przeplatane są wręcz komicznymi sytuacjami. Dzięki temu świat nie może być albo biały albo czarny, lecz złożony z wielu barw i tylko od nas zależy, jak te kolory zmieszamy, by nie powstała wielka, czarna plama.
Zobacz:
„Moje córki krowy” reż. K. Dębska, gł. role: A. Kulesza, G. Muskała, M. Dziędziel, M. Dorociński
Źródło zdjęć i fotosów: www.filmweb.pl