Do nauki!
Zmuszają nas od najmłodszych lat do przyswajania wiedzy, która w bliższej lub dalszej perspektywie ma posłużyć w życiu. Wpajają nam konieczność wdrażania rutynowej nauki, czemu się sprzeciwiamy. Cierpimy przez naukę, z czasem nienawidzimy się uczyć.
Materiał od strony x do strony y przewertowany i przeczytany w jednostce czasu z wiadomym terminem końcowym, wzbogaca nas o nową wiedzę potrzebną przynajmniej w 1 przypadku – w momencie zdania egzaminu weryfikującego opanowanie treści. Bazując na słowie pisanym staramy się odpowiedzieć na zadane pytania czując drżącą niepewność w głosie. Pewność taką odzyskujemy, gdy czegoś doświadczamy w rzeczywistości. O ile łatwiej zapamiętujmy miejsca, historie i sceny, których byliśmy świadkami.
Na nasz umysł oddziałują przeróżne bodźce wizualne i werbalne, a mózg rejestruje je jako niepowtarzalne zdarzenia, w przeciwieństwie do rutynowych zachowań. Zasiadając przed książkami i notatkami popadamy w monotonię kręcącą się wokół jednej formy przyswajania wiedzy. Stwarza to konieczność nieustannego powtarzania materiału, gdyż pojedyncze spotkanie z określoną informacją nie jest zapisywane w pamięci długotrwałej. Okazuje się później, że po kilku latach od ukończenia liceum nie potrafimy rozwiązać zadania z logarytmami (mimo że wcześniej mieliśmy z nimi styczność), a doskonale pamiętamy fabułę, a czasem nawet niektóre cytaty z filmu, na którym byliśmy w kinie jako nastolatkowie. Pewna wiedza zostaje, choć nie musi.
Współczesność nastawiona jest na efektywność, dlatego powoli odchodzą do lamusa tradycyjne formy nauczania, które są czasochłonne i nie przynoszą wymiernych efektów. Slajdy, filmy, symulacje, przykłady, opowiadania przerywane anegdotami, eksperymenty, zadania praktyczne, a nawet komiksy, mapy myśli to narzędzia służące zaciekawieniu odbiorców i uczynieniu z nauki wyjątkowego wydarzenia absorbujacego uwagę. Dzieci są tu idealnym przykładem jak poprzez zabawę chłonąć wiedzę niczym gąbka.
Zawsze wychodziłam z założenia, że lepiej coś wiedzieć niż żyć w nieświadomości. Nie potrzeba mi presji nauczyciela, by jako dorosły człowiek dowiadywać się ciekawostek o świecie. Uczymy się w końcu całe życie i to często nieświadomie. Ale czy to oznacza, że po skończeniu szkoły mamy rzucić się w wir życia i przyswajać tylko to, co natrafimy po drodze? Nie sądzę, gdyż byłoby to bardzo ugraniczone postępowanie.
Wyobraźcie sobie, że obejrzeliście film podróżniczy. Dowiedzieliście się z niego o istnieniu interesujących miejsc i postanowiliście szybko nauczyć się obcego języka – znajdujecie 100 najczęściej występujących czasowników i rzeczowników, sprawdzacie odmianę „być” i „mieć” we wszystkich osobach, powtarzacie zdania z e-booka, słuchacie nagrań w danym języku, i tak przez całe dnie. Wyjeżdżacie do kraju, w którym posługują się tym językiem. Analizujecie mapę i miejsca, które chcecie zwiedzić. Fotografujecie zabytki, ludzi, siebie, momenty z podróży. Podczas kolacji poznajecie miejscowych i zaczynacie z nimi rozmawiać. Może i nie znacie dobrze gramatyki, ale potraficie się z nimi dogadać. Dowiadujecie się jak im się żyje na co dzień, co lubią robić, co sądzą o swoim i naszym kraju. Okazuje się, że grono Waszych przyjaciół poszerzyło się o zagranicznego kolegę czy koleżankę. Wracacie do domu i dzielicie się swymi wrażeniami z bliskimi. Ta przygoda zostanie w Was na długo, tylko dlatego, że chcieliście czegoś więcej i wyznaczyliscie sobie cel. Nauczyliscie się posługiwania językiem, dzięki czemu odkryliscie jeszcze więcej. To jest prawdziwe chłonięcie wiedzy w dorosłym życiu.
Uczmy się choćby na błędach, kalecząc język, próbując znaleźć odpowiedź, by dowiedzieć się czego chcemy i co pragniemy robić.