Pomalutku nie dam rady…
Mamy prawie połowę listopada, a ja nawet nie wiem, kiedy te dni mi przeleciały. Z prędkością błyskawicy zagości też i grudzień, bo znowu mam ręce pełne roboty.
W zeszłym tygodniu byłam na Konferencji w Warszawie, w następnym będę w Łodzi, by pod koniec listopada znowu zawitać w Warszawie. W przeciągu paru dni muszę uszczegółowić referat i przygotować prezentację. Ponadto dopracowuję koncepcję doktoratu – presja czasu jest ogromna, gdy chce się wykazać z jak najlepszej strony na najbliższym zebraniu Katedry. Zajęcia wprawdzie nie zajmują zbyt dużo czasu (do końca listopada będą to 2 dni), ale absorbują moją uwagę i wymagają przygotowania. Nie mogę zapomnieć o mojej stronie, o którą muszę się systematycznie troszczyć.
Jest jeszcze życie prywatne. W ten weekend mamy zamiar obchodzić imieniny babci, które wypadły w zeszłym tygodniu, ale organizacyjnie termin dla wielu osób był nie do pogodzenia. Co mnie zatem czeka w domu? Pieczenie tortu – to na pewno. Reszta okaże się w praniu. Obchodzenie imienin to pretekst do spotkania w komplecie, cieszenia się ze wspólnie zjadanego obiadu i dyskusji przy mocnej kawie. Ciekawe jakie wrażenia z urlopu sprzeda nam moja siostra, jak wyglądają prace wykończeniowe nowego mieszkania brata, jak się studiuje w stolicy drugiemu bratu oraz jakimi roślinkami na działce pochwalą się ciocia z wujkiem? Są to przecież aspekty prozaicznego życia, bo świat nie kręci się jedynie wokół pracy, prawa, podatków czy konstatacji na tematy, które nie dotykają nas wprost.
Jeśli mowa o zwyczajnych rozmowach, dzisiaj, po owocnym siedzeniu/pisaniu w czytelni, spotkałam się z moją przyjaciółką. Ostatni raz widziałyśmy się ponad miesiąc temu, a przez ten czas sporo się w naszym życiu zmieniło. I choć szara jesień zawitała za oknem, na chwilę zapomniałyśmy o narzekaniu i skupiłyśmy się na tym co nas dobrego ostatnio spotkało i co dziać się będzie w przyszłości.
Cieszą mnie również nasze zebrania paczki; rzadkie, bo rzadkie, ale niezwykle wyczekiwane. W niedzielę udało nam się skompletować prawie wszystkich w Kawelinie – tych z Białegostoku, z Warszawy i z Krakowa. Minął już ponad rok odkąd skończyliśmy studia, a mimo to nasza przyjaźń trwa – niech to się nie zmienia. Spotkania z paczką prawników i jednym informatykiem na długo nastrajają mnie uśmiechem i dobrym samopoczuciem.
Codzienne życie wiąże się z obowiązkami związanymi z zachowaniem zdrowia, urody i formy. W terminarzu pełnym wyjazdów i zadań do odhaczenia musi znaleźć się czas na ćwiczenia – około 5 h w tygodniu. Ważne jest dla mnie zdrowe odżywianie, dlatego sama przyrządzam świeże posiłki. Obowiązki kulinarne mogą być uciążliwe, ale zapominam o włożonym trudzie, gdy uzmysłowię sobie, że nie dopada mnie zmęczenie ani przeziębienie, a już na pierwszy rzut oka widać, że wyglądam zdrowo. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że dobra zupa to podstawa – a taką można ugotować jedynie w domu. Gdy jestem (jak to się mówi) w terenie, jedzenie osoby na diecie bezglutenowej stanowi uciążliwość, bo mogę korzystać z ograniczonej puli produktów dostępnych w sklepach, a dania na mieście obarczone są dużym marginesem niebezpieczeństwa. Może właśnie z tej przyczyny nie jestem fanką podróżowania, ale miejmy nadzieję, że świat pójdzie do przodu i wyjdzie na przeciw moim oczekiwaniom w bardziej dostępny sposób.
Ostatnio łapię się na tym, że wykonuję kilka czynności jednocześnie albo jem przy włączonym laptopie – wiem, nie powinnam. Mądrze byłoby wyznaczyć sobie jakieś ramy czasowe: w tych godzinach pracuję, w tych zajmuję się domem, w tych mam czas na rozrywkę, w tych czas na sport, ale niestety takie są uroki mojego trybu życia. Szczerze, mimo wszystko nie zamieniłabym go na inny.