Byłam gimnazjalistką

Likwidacja gimnazjów, po podpisaniu nowelizacji ustawy przez prezydenta, jest już raczej przesądzona. W zasadzie nie chcę się w tym miejscu rozwodzić nad tematem, czy gimnazja były i są potrzebne, bo jak każde rozwiązanie systemowe, tak również w tym przypadku wprowadzenie szkoły pomiędzy podstawówką a szkołą średnią, wykazywało swoje wady i zalety. Złościć mnie może natomiast styl dokonywanych zmian w szkolnictwie – na hura, bez racjonalnego planu działania, bez poszanowania ludzi należących do tego systemu oświaty, w tym również uczniów i rodziców.

Z chaosu nie rodzi się nigdy nic dobrego. Likwidacja gimnazjów to kolejny burzliwy ruch. Co czeka nauczycieli? Redukcja etatów, zwolnienia, szukanie pracy w innych placówkach, przeprowadzka. Co czeka uczniów? Dużo niewiadomych, nauka po łepkach ze względu na zmienną podstawę programową, chaos organizacyjny, konieczność dokształcania się na korepetycjach, może nawet zmiana szkoły i środowiska. Co czeka rodziców? Zagubienie organizacyjne, podejmowanie decyzji w ciemno, zakup nowych podręczników pisanych na kolanie ze względu na ograniczony czas, dodatkowe koszty nauki, zamartwianie się, czy podjęte kroki prowadzą do dobrego wykształcenia potomstwa.

Mogę powiedzieć, że byłam gimnazjalistką, tym samym znalazłam się w jakimś elitarnym gronie postgimbazy. To brzmi może bardziej trywialnie niż pokolenie postmodernistów i postkomuchów.  I może kiedyś komuś odnowi się idea odtworzenia dzisiaj likwidowanej szkoły, tym samym przywróci się do życia unowocześnioną grupę społeczną neogimbazy. Trochę jednak zapominamy, że gimnazjaliści, gdziekolwiek by ich teraz nie wepchnąć, będą nadal rozchwianą przez dojrzewanie, rozdartą przez presję rówieśników i pogubioną w poszukiwaniu prawdziwego „ja” młodzieżą w najtrudniejszym okresie. To, co jest im teraz potrzebne to: jasno określone zasady, motywacja, wsparcie, poświęcony im czas, zaangażowanie w ich problemy i realizację potrzeb. Hormony i wewnętrzne rozdrażnienie młodych ludzi są już wystarczającym urozmaiceniem życia codziennego.

Reformy edukacji, które mają być panaceum na całe zło, dokonują jeszcze większego spustoszenia, bo nie są poddawane długofalowej próbie. Uczniowie i ich rodzice nie powinni być jeszcze dodatkowo udręczani przez fanaberie kolejnych ministrów edukacji, które oznaczają tylko zmianę na coś innego. Jednak nikt nie jest w stanie odpowiedzieć, czy to „inne rozwiązanie” w jakikolwiek sposób będzie lepsze,  czy przyniesie efektywniejsze wyniki, jak można zmierzyć skuteczność nowych działań? Najłatwiej bowiem odciąć się od wadliwej konstrukcji i zbudować coś od zera, ale należy pamiętać, że nawet budując nowy most, konstruktorzy zachowują przez jakiś czas starą przeprawę, by zachować ciągłość przejazdu zanim nie zostaną zamontowane ostatnie przęsła nowego mostu.

Odnoszę wrażenie, że ciągłe reformy edukacji cały czas kręcą się w miejscu. Raz likwiduje się szkoły zawodowe, by za chwilę je otwierać. Sześciolatki są przymusowo zapędzane do pierwszej klasy albo kurczowo są trzymane w zerówkach przez rodziców. Ramy programowe stale się zmieniają i coraz bardziej oderwane są od rzeczywistości, świata, historii i przydatnej na co dzień nauki. Każe się dzieciom myśleć szablonowo zgodnie z kluczem odpowiedzi, zamiast zmuszać je do zadawania pytań i szukania odpowiedzi. W ten sposób produkuje się masowe społeczeństwo, które ma wpasowywać się w trybiki określone przez publiczny system nauczania. Zatem nie dziwmy się, że dorastające obecnie pokolenie nie wie, w którą stronę pójść, co zrobić ze swoim życiem, nie zdaje sobie sprawy ze swoim zdolności i predyspozycji, nie umie ani konkurować ani współpracować z innymi. Chaos rodzi chaos…

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *