5 milionów głodnych dzieci w szkołach
Tytuł niczym z „Faktu” sugeruje zgoła inną treść, ale nic tak się nie sprzedaje jak sensacja. Od dzisiaj koniec ze słodyczami, chipsami i fastfoodami – przynajmniej w szkole. Czy dzieci na narzuconej diecie będą głodne?
Plan był taki. Odchudźmy dzieci i zmuśmy je do zdrowego odżywiania. Próbowano, więc rozdawać owoce i warzywa na przerwach. Inicjatywa acz słuszna, wcale nie zahamowała fali otyłości wśród najmłodszych. Sportowcy, celebryci, a nawet ministerstwo zaczęło przekonywać w kampaniach do jedzenia ryb, produktów mlecznych czy 5 porcji owoców i warzyw dziennie. Skoro prośby i zachęty nie przyniosły spektakularnych rezultatów, postanowiono walczyć ze złem tkwiącym w szkołach.
Od dzisiaj wchodzą nowe przepisy ustawy o żywności i żywieniu. Dzieci nie kupią w szkolnym sklepiku czy automacie, znajdującym się na terenie szkoły, draży czy żelek. Czyli co? Wezmą dzieci głodem na wstrzymanie. Bidulki albo kupią to, co oferuje się w szkolnych murach albo zabiorą jedzenie z domu.
Jeżeli łudzicie się, że od 1 września 2015 r. w żołądkach polskich pociech nie znajdziecie ani grama przetworzonego, przesłodzonego, tłustego jedzenia, to naiwnie wierzycie w racjonalność dzieci i odpowiedzialność rodziców. W plecaku nagle nie pojawią się kanapki, jeżeli nigdy wcześniej się tam nie znalazły. Albo rodzice albo same dzieci, za pieniądze wręczone przez rodziców, kupią smakołyki w drodze do szkoły. Już czekam na aferę dealowania czekolady w szatni lub pod kańciapą woźnego. Sama miałam w podstawówce koleżankę, która przynosiła do klasy celem sprzedaży batoniki w cenie niższej niż w naszym sklepiku. Jej działalność gospodarcza na małą skalę może nie trwała zbyt długo, bo dyrekcja wywęszyła interes, lecz stanowi świetny przykład na przedsiębiorczość młodych.
Żeby nie było, pochwalam pomysł wyrzucenia śmieciowego jedzenia ze szkół, ale to nie rozwiązuje problemu otyłości wśród dzieci. Z mojego szkolnego doświadczenia wiem – a chyba nie jestem aż tak stara, że mało kto przynosił kanapki z domu. Z tornistrów wyciągano co najwyżej słodkie bułki. Jeżeli chodzi o inne przekąski, to możecie się domyślać jakie one były. W sumie, pewnie dlatego do końca życia będę zapamiętana jako ta, co chrupała marchewki na II śniadanie.
Istnieją rodzice świadomi, którzy przygotowują kolorowe lunchboxy złożone ze świeżych produktów, aby ich latorośle rosły zdrowo. I nie robią tego tylko na potrzeby żywienia w szkole, bo nawet ładnie wyglądający posiłek nie zmusiłby wtedy dzieci do jedzenia. Oni tak naprawdę poprzez swój sposób odżywiania uczą jak należy postępować przez cały czas. Odpowiedzialność rodziców w kwestii prawidłowego żywienia to zdecydowanie baza. Kolejny krok to dodatkowe nauczanie młodych ludzi w szkole o zasadach i zaletach zdrowego żywienia. Więcej odniesie to korzyści niż kosztowne kampanie społeczne, których spoty zderzają się z superhiperextrareklamami coli czy hamburgerów.
Zmiany najefektywniej wprowadzać u źródła. Stawianie zakazów pomaga do pewnego momentu, bo człowiek, nawet taki mały, będzie dążył do ich obejścia. Sztuką jest, aby zachęcić do wejścia na dobrą ścieżkę nie tylko dzieci, ale całe społeczeństwo. Obyśmy wychowali świadome i zdrowe pokolenie.