Kampania jabłkowa dźwignią handlu

DSC02565

Nie sądziłam, że pojawię się w roli politycznej buntowniczki, zwłaszcza, że zamiast racy czy transparentu, w ręku będę dzierżyć pospolite jabłko. Nie zaprzeczam, że twardym jabłkiem można przysporzyć komuś guza, ale raczej nie jest to typowa broń w odwiecznej walce z naszymi „sąsiadami”. Wczoraj spiskowałam w kuchni, by przemycić swoim gościom jabłka w drożdżówkach, sama zaś zamiast płynu przypominającego musującego szampana, popijałam tak naprawdę cydr z polskich jabłek.

Putin tzn. Pan Putin – to nazwisko pojawi się jeszcze wielokrotnie w kontekście owoców z polskich sadów – jako ideał męskiego i odważnego zięcia każdej Rosjanki posiadającej córkę na wydaniu, zapomniał, że jego poddani to nie maszyny, potrzebujące do pracy albo ropy albo gazu. Będą musieli chyba szukać jedzenia na Syberii, bo i naszym mięskiem Pan Putin też gardzi. Wcześniej czy później, dieta bazująca jedynie na tym co uda się upolować w tajdze, odbije się na zdrowiu. Chociażby jabłka mają dużo witamin, kwasów poprawiających trawienie oraz błonnika. Panie Putinie, rosyjskie „niet” na polskie owoce i warzywa może się skończyć po prostu zatwardzeniem.

Jak dotąd, jabłka znajdujące się na rosyjskich stołach pochodziły w przeważającej części, a to z Mazowsza, a to z Lubelszczyzny. Teraz może się okazać, że jabłka za sprawą cudu będą trafiać do takiej Moskwy z Pekinu. Zgodnie z odwieczną zasadą, która ma za zadanie przechytrzyć wroga, należy zaprzyjaźnić się z przyjaciółmi naszego konkurenta. Przedsiębiorczy Polacy już negocjują, by pod kontraktami na sprzedaż naszych produktów zamiast podpisów z cyrylicy, widniały chińskie znaczki.

Zabawa w sankcje (zaczerpnięta niczym z dziecięcej piaskownicy) zaczęła się od działań UE. Nasza paczka zabrała Panu Putinowi łopatkę, to on na złość wszystkim wyrzucił nasze wiaderko za plac zabaw. Tylko teraz, ani my, ani Rosjanie nie możemy postawić babek piaskowych. Co w takiej sytuacji powinniśmy zrobić? Kłócić się z Panem Putinem – nierealne. Kłócić się z UE o rekompensatę za wiaderko – jak najbardziej. Nasze Ministerstwo Rolnictwa domaga się 500 mln Euro – właściwie, używając skrótu myślowego, można powiedzieć, że to rekompensata za zdenerwowania Pana Putina.

Polska kampania jabłkowa, która stała się zauważalna i popierana w Europie, to tylko kolejny dowód na to, iż lubimy przekorę. Nawet jeżeli ktoś jabłek nie lubi – choć w to wątpię – w akcie protestu wysili się i pójdzie po nie do sklepu. Następnie z drżącą ręka zbliży jabłko do ust i z grymasem na twarzy wgryzie się w owoc, aby później opublikować swój pełen heroizmu wyczyn. Wystarczy skrzyczeć ludzi, by jabłka sprzedawały się jak mineralna na pustyni. Zastanawiam się: ile osób pod wpływem płatnych kampanii ministerialnych zdecydowało się skusić na jedzenie pstrąga czy picie mleka?

Polacy, jedźcie jabłka i inne dary naszej ziemi. Panie Putinie, spróbuj nakarmić ropą i gazem ludność oraz wykombinuj skąd weźmiesz (i za ile) treściwsze jedzenie. Ciekawe kto pierwszy wymięknie: My czy Pan Putin?

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.