Wtorek z życia doktorantki

by Dorota Leszczyńska

Wtorek z życia doktorantki

WP_001422

Dzień rozpoczęłam o godzinie 6.00. Przed wyjściem z domu najwięcej czasu przeznaczyłam na: prasowanie koszuli (która i tak się wymnie), przygotowanie i zjedzenie pożywnego śniadania (dzisiaj królowały gryczane naleśniki ze śliwkami) oraz makijaż (niestety jak mus to mus). Zapakowałam czym prędzej do torebki wodę i jogurt na drugie śniadanie, a do teczki notebook’a. Wyszłam z domu o 7.15, aby po pół godzinie znaleźć się na Wydziale Prawa. W tym czasie udało mi się zaliczyć 10-minutowy spacer przez usłane mokrymi liśćmi Planty  – przechadzka w takich warunkach na 10-centymetrowych obcasach wymaga nie lada uwagi.

Na 15 minut przed zajęciami przejrzałam na telefonie pocztę. Okazało się, że będę dzisiaj potrzebna w Katedrze Prawa Podatkowego  – na szczęście miałam w ciągu dnia okienko. O 8.00 rozpoczęłam zajęcia z Etyki prawniczej, które trwały do godziny 9.30. Zaraz po nich z kupioną w automacie kawą w ręku popędziłam do Katedry. Przez 2 godziny pomagałam w przygotowywaniu kopert z zaproszeniami i planem konferencji organizowanej przez naszą Katedrę w grudniu – tzn. wyszukiwałam odpowiednie jednostki na innych wydziałach prawa w Polsce, a następnie adresowałam do nich owe zaproszenia.

Mając chwilkę czasu do kolejnych zajęć, spotkałam się na 20 minut z moją przyjaciółką – również doktorantką, która w biegu uaktualniała sylabus, mając przy tym niemałe problemy z wydrukiem. O 12.30 poszłam na ćwiczenia z Socjologii prawa i muszę przyznać, że minęły one w sympatycznej atmosferze. Po ćwiczeniach około godziny 14.00 wyskoczyłam coś zjeść do naszego bistro, bo od małego jogurtu na II śniadanie minęło już parę godzin. O 14.30 znalazłam się w czytelni, aby dopracować kilka moich tekstów, w tym abstrakt referatu. Godzina w czytelni zleciała w mgnieniu oka.

Wykład z Ekonomii rozpoczął się o 15.45 i trwał aż do 18.00. O dziwo ponad 2-godzinne zajęcia wcale mnie nie znużyły – może ze względu na dziedzinę, albo świetnego wykładowcę. Tak czy owak zegara nie cofniemy, więc w domu pojawiłam się dopiero o 19.00. W drodze powrotnej kupiłam i od razu zjadłam serek wiejski, a w domu podgrzałam sobie mój ulubiony barszcz, który przezornie ugotowałam wczoraj wieczorem.

Niespodziewanie szybko, bo już o 19.15, byłam online i właśnie miałam zająć się swoją stroną, gdy dowiedziałam się, że niebawem będę miała gościa. Zdążyłam przejrzeć parę newsów i napisać kilka zdań. Wujek jak nagle wpadł do nas, tak prędko wyparował. Skoro byłam już wolna i miałam jeszcze trochę sił, zaczęłam się gimnastykować. Zapewniam, że nic tak nie odpręża ciała po całym dniu siedzenia lub chodzenia na wysokich obcasach, jak półgodzinne ćwiczenia rozciągająco-relaksacyjne. Aczkolwiek, jeżeli wziąć pod uwagę to, że podczas gimnastykowania się oglądałam  Hell’s Kitchen, to trudno mówić o wyciszeniu i pełnym relaksie.

Około 21.00 wykąpałam się, zrobiłam maseczkę na włosy i peeling twarzy. Ubrana w kraciastą piżamę  zasiadłam przed monitorem i zaczęłam na dobre pisać, pisać, pisać. Zakładam, że mój dzień skończy się w okolicach północy. Oby sen przyszedł łatwo, bo jutro czekają nowe wyzwania.

Lubię takie dni jak ten – nie marnuję ani chwili, pochłaniam wiedzę, tworzę, analizuję, spotykam (choćby przelotnie) bliskie mi osoby, jak i ludzi, których nie widziałam od dawna, ale też poznaje nowe twarze. Dodatkowo dzień taki jak ten, pokazuje mi, że zorganizowane życie ma sens, bo znajdzie się w nim miejsce nawet na spontaniczne spotkania bądź nagłe wypadki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *