Dachstein West po sezonie – czy warto było pojechać na narty do Austrii?

by Dorota Leszczyńska

Dachstein West po sezonie – czy warto było pojechać na narty do Austrii?

Panosząca się po Europie epidemia Koronawirusa i łagodna, bezśnieżna zima nie zachęcały do szukania narciarskich wrażeń. Mimo wszystko udaliśmy się do Austrii, aby poczuć zimową atmosferę niczym z dawnych pocztówek i dalej szlifować umiejętności na stoku. Początek marca to zdecydowanie ostatni dzwonek na szusowanie w Alpach Niskich. Zatem co ośrodek Dachstein West niedaleko Salzburga może zaoferować narciarzom i snowboardzistom? Czego można się spodziewać i na co należy uważać? Oto kilka moich uwag i spostrzeżeń po tygodniowym urlopie w Austrii.

Trasy i stoki

Po zeszłorocznych, czeskich Karkonoszach trasy narciarskie na Krippenstein czy Hinterthal potrafiły być wymagające. Jest tutaj więcej odcinków czerwonych od niebieskich. W zależności od perspektywy albo można się sporo nauczyć podczas pokonywania wąskich i stromych przesmyków albo zaliczać ścianę płaczu i modlić się w napięciu. Dlatego jeżeli raczkujecie na stoku, polecam raczej „łagodniejsze” góry, chyba że jesteście ambitni jak Harvey Specter.

Snowboardziści również powinni być zadowoleni z ostrych spadków, ale już chyba nie tak bardzo z płaskich odcinków, które co jakiś czas się pojawiają. Zatem narciarze znajdą więcej frajdy z jazdy, zwłaszcza, że trasa z góry na dół ma średnio 8-9 km, a jej przejazd zajmuje ok. 20-30 minut.

Spokojnie, po sezonie przy wyciągach prawie nie ma kolejek, więc można nieco odsapnąć jadąc na górę i znowu szukać nowej trasy. Warto pokręcić się nieco na szczycie, bo na stokach czekają orczyki, gondole, kolejki i przeróżne wyciągi, dzięki czemu przejazdy stają się ciekawsze i mniej oklepane. Ostrzegam, że zwłaszcza przy odwilży jaka ma miejsce w marcu, na dole potrafią tworzyć się gigantyczne muldy i jazda tam po godz. 14.00 staje się uciążliwa. Warto mieć to na względzie planując swój dzień.

Widoki

Zdjęcia mówią więcej niż tysiąc słów, ale dopiero zobaczenie tego na własne oczy, zapiera dech. Czy sypie śnieg i oprósza drzewa, czy świeci słońce i promienia odbiją się w bieli, to i tak jest pięknie. Podczas jazdy w dół koncentracja skupiona jest bardziej na sobie, ale gdy tylko pojawia się okazja do zatrzymania się czy wjechania kolejką, od razu wiesz dlaczego tu przyjechałeś. Entuzjaści gór na pewno zrozumieją te uczucia jak wolność, poczucie przestrzeni, lekkość i zarazem małość w zderzeniu z siłami natury.

Poza masywami urocze jest również jezioro, nad którym leży Hallstatt, otoczone z każdej strony stromymi górami. A jeżeli już napomknęłam o samym miasteczku, to wydaje mi się nieco przereklamowane, ale może wiosną nadrabia straty wizerunkowe za sprawą budzącej się przyrody. Na tą chwilę milsza dla mojego oka była miejscowość z drugiej strony jeziora, w której mieszkaliśmy, czyli Obertraun.

Jedzenie i napoje na stoku

Po pierwsze, wcale nie jest tak strasznie drogo jak niektórzy ostrzegali. Od 6 Euro można znaleźć coś sycącego do jedzenia (np. zupę gulaszową), czyli taniej niż w Wiedniu. Oczywiście, im wyżej tym ceny wzrastają, bo utrzymanie obiektu i przetransportowanie tam produktów jest droższe.

Po drugie, jest różnorodnie i bardziej uniwersalnie niż się spodziewałam. Poza austriackimi kiełbaskami (wurstami), strudlami i knedlami ze śliwką, pojawiają się burgery, curry, frytki z batatów, zupy krem, steki, pizze z pieca i wiele innych potraw.

Po trzecie, wyjazd na narty do Austrii będzie mi się od teraz kojarzył z trzema alkoholami: Jägermeistererem, piwem i radlerem. W przeciwieństwie do Czech, grzane wino jakby nie istniało.

Po czwarte, bierzcie ze sobą gotówkę. W niektórych lokalach nie ma terminali, a w innych płatność kartą jest dopiero od 10-15 Euro.

Otoczenie i nocleg

Powód, dla którego tak bardzo lubię Wiedeń, to harmonia i porządek. Jak się okazuje austriacki ład nie kończy się na stolicy tego kraju. Również w górskich wioskach mieszkańcy starają się dbać o swoją przestrzeń. Są podjazdy, jasne oznaczenia, dróżki i praktyczne rozwiązania. Może brak w tym spontaniczności, ale mój zmysł estetyczny po prostu raduje się na taki widok.

Nocowaliśmy w domku, który należał do kompleksu wyglądającego niczym wioska olimpijska. Mieliśmy przestronny salon z kuchnią, przedsionek na sprzęt, a nawet małą saunę, która relaksowała po całym dniu wysiłku na świeżym powietrzu. Schludnie, funkcjonalnie i przytulnie – tak w skrócie opisałabym nasz nocleg.

A co poza jazdą na nartach i snowboardzie?

Na szczęście w takim miejscu jest co robić poza szusowaniem. Można zwiedzić okoliczne miejscowości jak chociażby słynne Hallstatt albo podjechać do Salzburga – miasta Mozarta. Inny pomysł to chociażby piesze wędrówki w rakach i dojście do punktów widokowych, np. 5Fingers. Uwaga jednak na wiosenne lawiny; jedna osunęła się dzień po naszym powrocie.

Natknęłam się także na miłośników lodowatych kąpieli w jeziorze, którzy zapewne hartowali się przed epidemią Koronawirusa i austriackiej grypy. A już na pewno potrzebowali odświeżenia po saunowaniu czy jacuzzi. Mi osobiście więcej przyjemności sprawiłoby jednak fotografowanie gór i wody.

Bez względu jednak na to, co będziecie ostatecznie robić w Dachstein West, i tak najważniejsze jest to z kim tam będziecie. Wtedy nawet wieczór gier przy prostej planszówce, staje się ekscytujący. Dlatego rozglądajcie się za ludźmi podobnymi do siebie pod względem zainteresowań. Pomocne mogą być w tym zorganizowane wyjazdy takie jak ten, na którym właśnie byliśmy. Nie tylko odkryjecie nowe miejsca i rozwiniecie umiejętności, co również poznacie inspirujących ludzi. Tego Wam życzę i mam nadzieję, że moja krótka relacja z Austrii okazała się pomocna.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *